31 gru 2011

LECH NIEMOJEWSKI CORBUSIER JAKO PISARZ

Corbusier - architekt i Corbusier-pisarz, to jakby dwaj, całkiem inni, ludzie. Czytając pisma corbusierowskie, artykuły, feljetony, książki, odnosimy wrażenie, iż ukazuje się takim, jakim pragnąłby być lub też takim, za jakiego pragnąłby uchodzić. I wtedy nasuwa się pytanie, który Corbusier jest ciekawszy, który cenniejszy, a który trwalszy?
No podobne pytanie odpowiedź nie jest łatwa. Należę do najdawniejszych, jak mi się zdaje, czytelników Corbusiera (oczywiście w Polsce), a tradycja obcowania z jego dziełami, datuje w niej pamięci od lat dziesięciu. Początkowo brałem, wszystko, co pisał, a la lettre. Później, przekonałem się, że nie należy tego czynić, a to dlatego, że Corbusier jest z krwi i kości felietonistą, że książki jego są zbiorem feljetonów, że zatem to, co pisał na gorąco, pod wrażeniem chwili, jako bezpośrednia reakcja, wobec faktów splatających się lub rozplatających, nie może być brane pod miarę precyzyjną, jaką się przykłada do książki nie tylko w takiej formie wydanej, ale także w tej formie pomyślanej. Nie każdy pisarz docenia tę różnicę, a tembardziej nie każdy ją uwzględnia. To też wielu krytyków, szczególniej niemieckich, najbardziej pedantycznych w tym względzie, atakowało i poniekąd słusznie przezeń myśli rzucane.

Może najmniej czuje się to „sklejanie" z luźnych artykułów, w pierwszej jego książce, w której, jak się to często zdarza, wystrzelał autor najlepsze i najkapitalniejsze argumenty. „Vers une Architcture" jest dlatego najtrwalszem jego dziełem. Obok niej, stawiam jeszcze „L'Urbanisme", które to dzieło utrwaliło swą wartość, szczególnie dzięki jednemu zdaniu, wyjątkowo szczęśliwie użytemu, a mianowicie, Corbusier nazwał tam swoje wymarzone miasto: miastem wspólczesnem. Nie miastem przyszłości, jeno współczesnem, dzisiejszem. Powiada, uzasadniając tę nazwę, iż użył jej dlatego, iż jest ono produktem dzisiejszych poglądów na tę sprawę. Zamiast projekt jego przyoblekłby się w szatę rzeczywistości, co wymagałoby dłuższego przeciągu czasu, straciłby wiele na swej atrakcyjności. Wszak dzieło „modernizacji" Paryża, pomyślane przez barona Hausmann'a w epoce drugiego cesarstwa, zostało zakończone przed kilku laty zaledwie... za trzeciej już republiki.

Tutaj Corbusier dotyka najczulszej bolączki architektów wszystkich czasów. Najintensywniejszy produkt naszej twórczej myśli, pozostaje niemal zawsze na papierze. Ileż to projektów nie wyszło nigdy z papieru. Ileż projektów renesansowych przeszło do historji w postaci tła na malowidłach współczesnych? Wszak koncepcja bramantowska dla św. Piotra nie została zrealizowana inaczej, jak tylko w postaci mis-en-scene „Szkoły Ateńskiej" Rafaela. Podobny los spotkał elewację główną tegoż kościoła, która, wzniesiona przez Michała Anioła, krótki pędziła żywot do czasu, gdy Maderna na rozkaz papieski musiał ja zburzyć! A jeżeli, minio to, trwa w naszej pamięci, to jedynie i wyłącznie dzięki malowidłom z Bibljoteki Watykańskiej.
W tem nastawieniu czytane dzieło o urbanistyce, pisane jakże żywo przez Corbusiera, nabiera szczególniejszego smaku. Dzięki temperamentowi autora, którego pióro odtwarza to miasto fikcyjne tak plastycznie, jakby istniało w przestrzeni rzeczywistej, a nie tylko wyobrażeniowej, architekt poczyna rozumieć doniosłość pióra w swojem ręku.

Spotkałem się kiedyś ze zdaniem, że architekta prawdziwego poznajemy na rusztowaniu, że kierownictwo budowy jest najkapitalniejszym momentem naszej pracy. Nie zaprzeczam, chociaż mógłbym wymienić szereg nazwisk o wartości historycznej, i to wypróbowanej zębem czasu, które cenimy bezsprzecznie, chociaż są bardzo luźno związane z wykonawstwem. Mniejsza o to. Ważniejszem wydaje się to, że nawet najbardziej „wzięty" architekt ma 1. zw. „nienarodzone" dzieci, które zazwyczaj bardzo czule nosi pod sercem. A przecież, oprócz tych dzieci, są jeszcze myśli, idee!..
Idee! Otóż to. Jakże piękne idee, jakże bogatej fantazji, jakiego polotu, promieniują z każdej stronicy dzieł Corbusiera. Gdybyśmy mieli sadzić to, co pisze, miara krytyki fachowej, literackiej lub naukowej, za każdym razem doszlibyśmy do innej konkluzji. Bo też nie jest to ani teorja, ani literatura, ani krytyka. Jest to coś w rodzaju pisanych rysunków Noakowskiego.

Swojego czasu, Stanisław Noakowski „napisał" kilka rysunków. Napisał je tak, że tego, co napisał, nie można było nazwać inaczej jak tylko „pisanym rysunkiem".

Otóż i pisma corbusierowskie są pisaniem architektury. Nie jest on pisarzem-konsekwentnym. Często przeczy sam sobie. Raz próbuje być drewnianym kalwinistą, apostołem klinicznej prostoty w architekturze i używa po tem tak przekonywujących argumentów, że czytelnik nabiera przeświadczenia, iż wszelki zwrot ku „czemuś więcej" byłby zbrodnią... Aż tu raptem na następnej stronicy głosi coś wręcz przeciwnego: jakaś apostrofa do słońca, do piękna, do właśnie „czegoś więcej" od zdawkowego „merci dla telefonistki za szybkie połączenie"...

Raz wzdycha do „nowożytnego Solona", któryby narzucił ludzkości prawo Pipolinu i pobiałki wapiennej, a kiedy indziej znowu bawi się jak dziecko „klawiatura barwną" i „olejnemi farbami w rulonach", przysłanemi przez Salubrę...

Gdyby ktoś, pragnąc zostać uczniem Corbusiera, zgromadziwszy wszystkie jego dzieła, postanowił sobie iść wedle wytyczonych tam wskazań, dostałby kołowacizny. Dosłownie. Gdyż musiałby kołować, nawracać, raz chwalić, a drugi raz to samo potępiać. Toteż tak pojmowany Corbusier jest bezsprzecznie uwodzicielem. Urok jego słów jest najwyraźniej uwodzicielski. On nie przekonywa, lecz czaruje i w tem leży jego siła. Dziesięciu krytyków udowodni, że Corbusier jest niekonsekwentny, drugich dziesięciu wykaże, że co innego pisze a co innego buduje, a pomimo to każde nowe dzieło jego jest ewenementem, każde jego słowo błyskiem esprit.

Nikt z tych, którzy go atakują, nie zaprzeczy, że jest on „kimś". Że takich jak on nie spotyka się na ulicy codzień. Corbusier nawet wtedy, gdy się myli, jest ciekawszy od wielu, wielu innych, którzy, jak wzorowy kasjer, nie mylą się nigdy, którzy zapominają, czy też nie wiedzą, że walory kasjera są dobre, są bardzo cenne, ale... w okienku bankowem, natomiast wymiar wartości w dziedzinie sztuki — to niema chimera!

Czy jest taki, kto złowił chimerę w sidła? Wątpię. Ale wierzę, iż Corbusier chwycił ją na lasso i dosiadł, jak mustanga w prerji!


Architektura i Budownictwo 4/34

23 gru 2011

ADOLF LOOS - A R C H I T E K T U R A

Jezioro alpejskie, błękitne niebo, zielona woda, wszystko jest spokojne i czyste. Obłoki i góry odbijają się w toni, a także domy, zagrody i kaplice, które wydają się nie dziełem rąk ludzkich, lecz tworami tej samej pracowni boskiej, co góry i drzewa, obłoki i błękit nieba. Lecz cóż to? Fałszywa nuta mąci ten akord. Między domami wieśniaków jakaś willa wyróżnia się zgrzytliwie i niepotrzebnie. To dzieło architekta. Architekta dobrego, czy złego? Nie wiem... Czernie to się dzieje, że dzieło architekta, dobrego lub złego, bruka jezioro? Chłop go nie kala, ani inżynier, który zbudował tor kolejowy nad brzegiem, ani statki, wykreślające brózdy na jasnem zwierciadle wód Architekt zaś, dobry lub zły, odwrotnie, zaśmieca toń. Bo architektowi, jak przeważnej ilości mieszkańców miast, brak kultury. Chłop, który ją posiada, jest nieomylnie pewny swej sprawy. Mieszkaniec miasta zaś jest człowiekiem, wyrwanym z gruntu. Kulturą nazywam tę równowagę między człowiekiem wewnętrznym i człowiekiem zewnętrznym, która jest warunkiem wszelkiej myśli i wszelkiej rozumnej czynności... Historja ludzkości nie znała epok bez kultury.
Pierwszymi, którzy to stworzyli, byli mieszkańcy miast z drugiej połowy XIX w. Do tego czasu kultura wzrastała i rozszerzała się, jak piękna uregulowana rzeka. Ludzie znali tylko chwilę obecną, nie zaglądając ani naprzód, ani wstecz. Wówczas zjawili się fałszywi prorocy. Powiedzieli: „Jakże nasza epoka jest uboga i brzydka i bezradosna!" I zebrali szczątki wszelkich kultur, stłoczyli je w muzeach i rzekli: „Żyliście dotąd w poniżeniu i brzydocie. Patrzcie, oto jest piękno". W muzeach tych znalazły się meble, które były jako domy z kolumnami i gzymsami, był aksamit i był jedwab, i przede wszystkiem były ornamenty... Nie znalazł się nikt, kto by uczynił to proste spostrzeżenie: ze wzrostem rozwoju kultury zmniejsza się znaczenie ornamentu. Stopień kultury danego narodu oceniamy stopniem prostoty przedmiotów użytkowych. Papuas pokrywa ornamentami wszystko, co mu wpadnie w ręce: swoją twarz, swe ciało, swój łuk i wiosła. U nas jednak tatuowanie jest objawem degeneracji i spotyka się tylko u kryminalistów i wynaturzonych arystokratów. Człowiek kulturalny tem się różni od murzyna, że woli twarz nietatuowaną... Gotyk? Wyprzedziliśmy ludzi gotyku. Renesans? Wyprzedziliśmy go. Staliśmy się bardziej delikatni, bardziej wymagający. Nie mamy już dość mocnych nerwów, aby móc pić z rogu z kości słoniowej, z wyrzezaną na nim bitwą amazonek. Nie mamy już wirtuozów zdobnictwa, Dzięki Bogu! Mamy za to symfonje Beethovena. Nie mamy świątyń pstro zabarwionych, jak Partenon, na czerwono, zielono i biało. Nie, lecz poznaliśmy piękno nagiego kamienia...

OZENFANT - CEL ARCHITEKTURY MIESZKALNEJ: SŁUŻYĆ

FRAGMENT Z DZIEŁA „ART", BILAN DES ARTS MODERNES EN FRANCE.

Jakże piękne domy buduje się dookoła! Doprawdy, architektura jest sztuką przodującą! Wdzięczni jesteśmy architektom za domy jasne, za to, że zdobyli dla nas światło: okna szerokie, oczy jaśniejące. Brawo i jeszcze raz dzięki. Dla niedocieczonych powodów, natura każe człowiekowi rodzić się, na podobieństwo Biernatka-Pustelnika, gołym, jak robak. Od stworzenia tego różni się jednak człowiek przez pewne dziwactwo w tem, co dotyczy jego mieszkania. Biernatek szuka muszli, opróżnionej przez śmierć właściciela (zwłaszcza w okresie kryzysu mieszkaniowego). Stara się wybrać muszlę wygodną; nie znajdując odpowiedniej do swoich potrzeb, wybiera czasowo jedną z tych, Louis XV, dość ładnych (szum morza szemrze z jej wzdętych otworów), lecz strasznie niewygodnych. Człowiek wybiera sobie dom, jak kobieta auto: z powodu ładnego flakoniku na kwiaty. Klient, myśląc o przyszłym własnym domu, żywi w swem łonie cały poemat. Upaja się myślą, że będzie mieszkał w symfonji. Zwierza się z tem sercu architekta. Zaś architekt domów mieszkalnych pali się, żeby zagrać Michała Anioła; pod presją buduje odę z betonu i gipsu, zazwyczaj jednak odmienną od wylęgniętej w duszy klienta: stąd konflikty. Bo poematy, szczególniej te, zrodzone przez innych, są nie do zamieszkania. Ach! Fugi łazienek, sonety w kształcie pokoi sypialnych, melodje buduarów, dramaty WC! Dom mieszkalny (wszystko jest w tem słowie). Jego zalety zasadnicze: osłona od zimna i wilgoci, ciepło w zimie, chłód w lecie, szeroki dostęp dla światła, łatwość zachowania czystości, wygoda w zamieszkaniu; nic więc z poematu, chyba poemat zdrowego sensu, wielkiej przydatności. Kolonja dziennikarzy na Żoliborzu w Warszawie. Plącząc pojęcie sztuki z pojęciem podobania się, architekci zbyt się oddają rysowaniu pięknych elewacyj, pozostawiając „murzynom" wywikłanie się z rozplanowania poza niemi właściwych domów mieszkalnych. Elewacja, ulubione dziecko architekta, nie powinna być maską. Rzeczą genjuszu architekta jest tak ustosunkować organa wewnętrzne, aby działały prawidłowo; winien on pomyśleć budowlę, jako organizm, w którym wszystko jest niezbędne i uległe. Czy droga ta zgadza się z właściwościami naszego mózgu? Żywe zadowolenie odczuwamy zawsze, gdy za pomocą minimum środków osiągamy wielkie rezultaty. Sądzę, że w gruncie rzeczy, na tem właśnie polega cały sekret siły: siła bez wdzięku jest tylko brutalnością; lecz nic wspólnego z tem pojęciem siły nie ma pseudoelewacja nicponiów czy też siła brutalna chamów. Przez z pierścionkami, czyż je ścierpi ręka czysta i silna? Wstręt pod szminką jakże utrudnia zadanie architektowi, gdy chce on osiągnąć celowość i wdzięk, emanujące z rzeczy prawdziwych. Co za praca dla twórcy! Każdy centymetr terenu zmusić do wydajności maksymalnej, pokoje wzajem tak dokładnie wpasować, aby zabezpieczały całkowitą wygodę egzystencji: zgodność doskonała, tak pożądana i tak rzadko realizowana. W takiej architekturze nie da się rozróżnić, czy plan narzucił elewację, czy elewacja narzuciła plan, zależność wzajemna jest kompletna, organiczna. Rzekłbym, być prawdziwym (a takiem może być mieszkanie, nawet gdy jest wspaniałe: Petit Trianon). Cała piękna architektura użytkowa jest tu: w pulsowaniu mas, jakie powstaje z ich doskonałej konieczności; tak, pióro pawie, przyczepione do bioder kobiety, jest artystycznym shokingiem, podczas gdy ciało całkiem nagie wzrusza harmonją. Dzięki niektórym architektom zaczynamy otrzymywać domy coraz bardziej nagie.
Przekład z francuskiego Ł. i W.

Architektura i Budownictwo 1/31

OZENFANT - ARCHITEKTURA

Wielką sztuką jest ta, co się zwraca do potrzeb moralnych, uczuciowych i intelektualnych; "sztuki" użytkowe odpowiadają potrzebom wyłącznie praktycznym. Należy to rozróżniać. Pomimo różnych środków technicznych Poezja, Malarstwo, Muzyka, Architektura mają cel jednaki: dać nam wyższe wzruszenia. Mawia się błędnie: Architektura jest królową sztuk. Frazes. Arcydzieła wszystkich rodzajów sztuki są królewskie i równe sobie. Lew jest królem zwierząt. Cóż to znaczy? Czy piękny lew jest królem pięknego tygrysa? Piękny kogut jest królem parszywego lwa. Mozart, Fidjasz, Montaigne na Champs-Elysees pozdrawiają się w równości. Staroświecki przesąd wymagał, żeby obraz był ozdobą ściany, stąd uważa się dotąd, że malarstwo winno się podporządkowywać architekturze. Czy Szekspir, Mozart myśleli o architekturze lokali, w których mieli być grani? Posłuszni byli duchowi Architektury, nie zaś danej lub zastanej — architekturze. Wnioskujemy zatem: duch konstrukcji jest podstawą wszelkiej sztuki, a więc i architektury. Sztuki równe są według stopnia doskonałości. Rozróżniajmy: dziś wszystko się miesza: budowlę użytkową z pomnikiem, klatkę na króliki z katedrą Nótre-Dame. Trudno się w tem wyznać. Nieporozumienie pogarsza się przez pewnych zainteresowanych w celu podtrzymania zamętu. Miło być musi technikowi uważać się za równego Fidjaszowi, więc mówi: Fidjasz był rzemieślnikiem. Niestety. Nie powinniśmy używać tych samych słów w stosunku do artysty i technika, rysującego pudełka mieszkalne, gdyż ten ostatni wykonywa pracę inżyniera nie artysty, lub przynajmniej powinien wykonywać pracę inżyniera, nie artysty. Istnieją wszakże sposoby uczynienia budynku użytkowego przyjemnym, jest to sztuka. Tak, sztuką jest wykonać sympatyczną budowlę. Lecz jest to sztuka skromna, winna być nią przynajmniej. Lepiej być wielkim inżynierem, niż miernym artystą.

HANS POELZIG O ARCHITEKTURZE

W roku 1896, na wystawie przemysłowej w Berlinie, stary Schafer, mój mistrz niezapomniany, miał wykład o architekturze. Na rysunku sali recepcyjnej ówczesnego dworca w Karlsruhe wskazywał on na to, co nie jest architekturą. Widniały tam wielkie łuki, które architekci nazywali osiami — jak mówił stary Schafer — widniały również łuki małe, i wreszcie najróżnorodniejsze, zgrupowane w serje, tworzące rytmiczne ornamenty. Maleńki otwór stanowił wejście główne, zaś na jednej z tych osi, szczególnie dużej i znaczącej, można było przeczytać napis: dla pań. Stary Schafer w żadnym razie nie był zwolennikiem tego nielogicznego rozwoju ówczesnej architektury; opowiadał on, iż na kilka dni przed swoim wykładem spotkał w pociągu pewnego „radcę budowlanego" (Baurata, jak mówił), który mu oświadczył, iż bardzo jest zadowolony ze współczesnego stanu architektury — ówczesnego, ma się rozumieć, — któremu może jedynie zarzucić, iż woda stale przenika do piwnic. W tym samym mniej więcej czasie inny architekt miał entuzjastyczny wykład o współczesnej architekturze; rad był niezmiernie ze sposobności skonstatowania, iż odstąpiono wreszcie od kłopotliwego przystosowywania się do stylów i zawołał: „Mieszajmy radośnie style!" Dzisiaj jest prawie to samo: nowy styl wydaje się być radośnie wynaleziony, jeżeli woda nie przenika do piwnic, — to znaczy, jeżeli zasadnicze warunki techniczne budowli są rozwiązane zadawalająco.
Odłóżmy więc tymczasem kwestję stylu ad acta i postarajmy się odtworzyć podstawowe zasady techniczne budowy w zależności od nowoczesnego rozwoju techniki. Technika nauczyła nas rozmyślać na nowo nad pojęciem architektury. Liebermann mówi: „Malować jest to opuszczać". Oto do czego, w rzeczy samej, doszliśmy również w architekturze nowoczesnej, podczas gdy niegdyś fakt tworzenia architektury oznaczał: dodawać.

17 gru 2011

Ben van Berkel, Caroline Bos- 'Niepoprawni Wizjonerzy'

    Od czasu, gdy Howard Roark wysadził swój projekt w powietrze, gdyż nie dorastał do jego wizji, postać współczesnego architekta została skojarzona z postacią przestępcy. Jednak ów melodramatyczny czyn sugeruje, że występne działania architekta koncentrują się wokół integralności dzieła i jego wizji. W rzeczywistości to właśnie ona jest występna. Każda architektoniczna wizja pociąga za sobą falę przemocy, łańcuchową reakcję niosącą unicestwienie. Kryminogenny potencjał tkwi w każdym architekcie bez względu czy będzie to zaplanowane przez Le Corbusiera na wielką skalę zniszczenie Algieru, które w rzeczywistości oznaczało ludobójstwo, pragnienie unicestwienia całej kultury, czy też- w przypadku Chareau- pławienie się w fizyczności środowiska zabudowanego.