14 kwi 2013

REM KOOLHAAS - TRANSFORMACJE




    Chciałbym opowiedzieć o projekcie, który wówczas, gdy umawiałem się na tę prezentację, około cztery tygodnie temu - rozwijał się jeszcze jako jedna, spójna koncepcja. W międzyczasie podzielił się jednak, ewoluował i od tej pory są to już dwa różne projekty. Będą one dobrą ilustracją do opowieści o tym, w jaki sposób proces projektowania oddziałuje na architekturę, jak to się dzieję, że jest on ciągłym dialektycznym zderzeniem pomiędzy, z jednej strony, poszukiwaniem formy, z drugiej natomiast wpasowywaniem w nią założeń programowych. Chciałbym także zwrócić uwagę na różne niezwykłe okoliczności wynikające z kontekstu projektu, które mogą być dla architektury wyzwalające i inspirujące. Projektowanie ma bowiem bardzo osobliwy przebieg, który łączy w sobie psychologię z czymś w rodzaju badań naukowych i oczywiście sporą domieszką czegoś, co mógłbym określić tylko jako oportunizm.

    Cztery miesiące temu rozpoczęliśmy współpracę z nowym klientem- Holendrem mieszkającym na przedmieściach Rotterdamu. Dom, który chciał on przebudować, a właściwie zbudować od początku, znajduje się na pięknie położonej i otoczonej niezabudowanymi terenami działce, przez co z jego okien roztacza się wspaniały, rozległy widok. Z uwagi na to że klient bardzo lubi ten widok postanowił dokupić działkę za domem, a z czasem także i tę przed. W ten sposób zyskał pewność, że przez całe życie będzie mógł oglądać krajobraz na odległość jednego kilometra. Do pracy nad omawianym projektem przystąpiliśmy zaraz po ukończeniu budowy domu w Bordeaux- inwestor zlecający nam tę budowę był osobą niepełnosprawną, musieliśmy oczywiście wziąć to pod uwagę. Zaprojektowaliśmy więc budynek oparty na otwartej przestrzeni, po której poruszać się można było windą. Projekt ten był jednym z całej serii wyszukanych i złożonych. Serię tę zapoczątkował inny dom, zrealizowany wcześniej w Paryżu - bardzo wymyślny, ponieważ właścicielka zażyczyła sobie basen, umieszczony na dachu, właściciel natomiast zażądał licznych przeszkleń w konstrukcji. Instynktownie czułem, że ciekawie byłoby porzucić wszystkie te dotychczasowe, wyszukane realizacje, które przywiodły mnie do tej, nierozpoczętej jeszcze inwestycji i powrócić do czegoś prostego, nawet niemądrego, a kontekst holenderski prowokował mnie, by tę niemądrość popełnić.
Klient uprzedził nas o trzech sprawach, które były dla niego priorytetowe, my natomiast, z początku, byliśmy do nich nastawieni negatywnie i krytycznie, ostatecznie jednak okazały się one inspirujące. Przede wszystkim zadeklarował, że nienawidzi bałaganu. Podzielił się z nami także swoim niepokojem dotyczącym konsekwencji tzw. „problemu roku 2000” (Y2K Problem). Chciał abyśmy stworzyli koncepcję domu do 2000 roku i rozpoczęli budowę dopiero po milenium, kiedy będzie pewny, że świat uniknął ewentualnej katastrofy. Trzecia deklaracja dotyczyła związków z członkami jego rodziny- chciał być blisko nich, ale nie zawsze razem z nimi. Dom musiał być zatem miejscem, w którym będą mogli zarówno spędzać czas razem, jak i funkcjonować oddzielnie.
Rozpoczęliśmy projektowanie i powstałą pierwsza wersja domu (Rys. 1). Wszystko, co niezbędne do życia zawarte jest wokół pustej przestrzeni, która wygląda trochę jak tunel. Przestrzeń ta jest miejscem, gdzie rodzina może przebywać razem wtedy, gdy ma na to ochotę. Wszystkie pozostałe elementy znajdują się na zewnątrz, dom jest jakby wywróconym na lewą stronę korpusem ciała, w którym wszystkie wnętrzności wystawione są na zewnątrz, skóra natomiast użyta jest do wyścielenia środka. Taki sposób myślenia wydawał nam się dobrym punktem wyjścia do poradzenia sobie z określonymi przez klienta wymaganiami i możliwościami.
Projekt, który powstał wyglądał naprawdę dobrze, ale jednocześnie - naukowcy chyba także znają ten problem - towarzyszyła nam pewna obawa. Wiedzieliśmy bowiem, że działamy w określonym środowisku, w którym panuje bezwzględna i zażarta konkurencja. Byliśmy świadomi tego, że weszliśmy na cudze terytorium, że nie jest to nasz styl i nie możemy pozwolić sobie na zrealizowanie takiego budynku, ponieważ są już pracownie, które robią to lepiej od nas, i to one zagarnęły tę część architektonicznego pola, na którym my byliśmy intruzami. Musimy być bardzo ostrożni w tym, co projektujemy. Nie mamy całkowitej wolności. Zatem chociaż uważaliśmy taką realizację za bardzo pociągającą, to zbudowanie takiego obiektu byłoby prawie jak naruszenie tabu.
Wtedy zaczęliśmy się przyglądać założeniom programowym, bowiem była to nasza główna specjalność. Oglądaliśmy poszczególne przestrzenie, robiliśmy inwentarz, ale okazało się, że w tym przypadku, taka metoda pracy nie działa. Postanowiliśmy więc częściowo powrócić do pierwotnych założeń i pozostawić tunel, ale otoczyć go większymi, bardziej zwartymi elementami. Budynek stał się przez to bardziej rozpoznawalny jako „nasz”, ale tym samym słabiej przemawiał do mnie - tak bardzo chciałem przecież porzucić dotychczasowy styl. (…) Wciąż aktualne były pozostałości wyjściowego pomysłu: zbudowania domu z dwuspadowym dachem - znalezienie akceptowalnego sposobu na zastosowanie takiego dachu dałoby mi niewiarygodną satysfakcję - pozostawionymi na zewnątrz elementami, tunelem… Niestety nasze plany nie przekształcały się w nic interesującego, były bardzo nieatrakcyjne.
Wówczas dokonał się istotny przełom, przy okazji - ciekawie jest zobaczyć jak nieciekawe bywają szkice ukazujące ważne przełomy. Postanowiliśmy przeformułować projekt pozbywając się tych wszystkich bezładnie rozsypanych, na zewnątrz tunelu, elementów i zamiast nich stworzyliśmy rodzaj grubej, zwartej powłoki otaczającej tunel z każdej strony. W tej nowopowstałej przestrzeni zwierały się wszystkie niezbędne dla domu funkcje. W ten sposób nasza realizacja stała się jednocześnie obiektem i znakiem. W pewnym sensie nie było tam w ogóle domu, jego przestrzenie zostały ukryte w okalającej tunel powłoce, a sam tunel mógł być potraktowany jako platforma widokowa umożliwiająca skupienie się na otaczającym budynek krajobrazie. Jeden problem wciąż jednak pozostawał nierozwiązany- formalnie budynek ciągle przypominał przypisywany nam styl przez co budził we mnie sprzeciw. Pomyślałem wtedy, że możemy sobie z tym poradzić w bardzo brutalny i prosty sposób - stworzyć jedynie niezbędne, pod względem funkcjonalnym, przestrzenie i dopasować do nich formę domu.
Powoli projekt nabierał kształtów, a my stawaliśmy się stosunkowo pewni tego, co robimy. (…) Nasz obiekt nie był rozpoznawalny, charakteryzowało go coś w rodzaju ukrytej estetyki (Stealth aesthetic- przyp. tłum.), formalnie stawał się także niepodobny ani do naszych poprzednich realizacji, ani do realizacji którejkolwiek ze znanych pracowni. (…) Musieliśmy się teraz na poważnie zastanowić jak przekonać do tego pomysłu klienta. Powiedzieliśmy mu, że potraktowaliśmy przestrzeń domu jak przechowalnie, która pozwoli mu ukryć bałagan. Z przestrzeni tej przechowalni wykrojone zostały wszystkie, ważne z punktu widzenia użyteczności, części domu. Pokój dzienny, przestrzeń dla niego, jego partnerki, kuchnia… Dom składał się zatem z dwóch rodzajów przestrzeni: pustych, gotowych do zamieszkania oraz wypełnionych, ukrytych miejsc, które zawierały bałagan, rupiecie oraz wszystkie instalacje techniczne i inne niezbędne elementy.
Poniższe zdjęcia prezentują modele, które najwierniej odzwierciedlają nasze ambicje (Rys. 2, 3, 4, 5). Stały, zwarty, główny element- tunel oraz przebicia wiodące do pozostałych przestrzeni pozostających ze sobą w różnych relacjach. Tworząc serie szkiców i modeli ostatecznie wpadliśmy na to, że bryła stałaby się bardziej atrakcyjna gdyby zaburzyć jej stałość poprzez zastosowanie, w strukturze, wgnieceń i uskoków. Taki model zaprezentowaliśmy klientowi. Dom był zatem jak przechowalnia, z której wykrojony został pokój dzienny, patio, przestrzeń klienta i jego partnerki. Zabieg ten sprawił, że budynek zachował przejrzystość i perspektywę na całej długości tunelu, ponadto sposób konstrukcji pozwalał na różnorodne kombinacje ustawiania modelu. Podłoga i sufit nie były jasno zdeterminowane, zatem np. zależnie od ustawienia, fragment w którym znajduje się boczne okno po przestawieniu może stać się sufitem, a okno- oknem dachowym. Pokazywaliśmy projekt klientowi kilkakrotnie i za każdym razem na początku nasz pomysł budził w nim entuzjazm, jednak w dwa dni później wysyłał faks, w którym pisał, że zmienił zdanie i jest zaniepokojony oraz krytyczny wobec naszych pomysłów. Szczególne obawy, oprócz formy budynku, wzbudzało w nim usytuowanie domu na działce. Dotychczasowy dom ulokowany był na krańcu posesji, z czego inwestor był bardzo zadowolony, nasz projekt stał swobodnie w przestrzeni. Znaleźliśmy się w trudnej sytuacji, ponieważ nowe regulacje przestrzenne nakazywały nam umieszczenie domu na środku działki, nie mogliśmy zatem spełnić życzenia klienta.
(…)   
W architekturze relacja z inwestorem nigdy nie opiera się jedynie na ciągłej zgodzie, zawsze pojawiają się napięcia. W przypadku, o którym tu mowa zacząłem jednak podejrzewać, że klient nie oczekiwał od nas jedynie zaprojektowania domu, ale silnie dążył do konfrontacji, jakby chciał wypróbować nasze zdecydowanie i pomysłowość. (…)
Wracając jednak do samego budynku, zorganizowaliśmy go w następujący sposób: na piętrze ulokowaliśmy bardziej intymną część. Znajdowała się tam łazienka, pokoje dzieci i podzielona, ale posiadająca także część wspólną, sypialnia gospodarzy. Piętro nie miało tradycyjnej, równej powierzchni, przypominało raczej pofałdowany szczyt góry, z wyraźnie zróżnicowanymi poziomami. Zmusiło to nas do poradzenia sobie z tym także graficznie, na planach. Było to bardzo ekscytujące przeżycie - z jednej strony estetycznie, z drugiej architektonicznie - praca z tak zwanym poché.
(…) Chociaż, wspólnie z klientem, wypracowaliśmy już coś w rodzaju bazy projektu, co do której oboje się zgadzaliśmy, i która wciąż pozostawała niezmienna, to uczucia towarzyszące mi przy naszych kolejnych, trwających coraz dłużej, spotkaniach mógłbym określić jako mieszankę podekscytowania i strachu. Mimo tego, że coraz więcej energii angażowałem do przekonania klienta, że to, co robimy jest naprawdę dobre, on wciąż pozostawał przekonany jedynie pozornie, czego dowodem były odręcznie pisane faksy, które wciąż wysyłał mi wkrótce po naszych spotkaniach na dowód swojego narastającego sceptycyzmu.
Jakiś czas później wydarzyło się coś zupełnie niespodziewanego. Pojechałem do Nigerii, z powodów zupełnie niezwiązanych z omawianą realizacją. Wykładałem wtedy na Harvardzie, gdzie pracowaliśmy nad projektem dotyczącym zmian urbanistycznych zachodzących w różnych  miastach świata. W tamtym czasie szczególnie interesowała nas Afryka, zwłaszcza Nigeria i jej stolica Lagos - miasto, które nie było szczególnie znane, pomimo tego, że zamieszkiwało je pomiędzy 13 a 20 milionów ludzi. Chociaż spodziewaliśmy się raczej mało przyjemnego obrazu - Nigeria słynie z korupcji, braku infrastruktury, marnotrawstwa bogactw naturalnych - to spotkaliśmy się z zupełnie innymi warunkami. To, co zastaliśmy było oczywiście w pewien sposób niepokojące, ale okazało się także pasjonujące, zwłaszcza, gdy odkryliśmy, że to, co wydawało nam się stanowić powód naszego niepokoju (brak organizacji czy wręcz bałagan), w istocie było sprawnie zorganizowanym systemem, w którym mieszkańcy tego kraju, cechujący się kreatywnością, motywacją, bezpośredniością i niesamowitą wprost energią, doskonale się odnajdywali. Dwa tygodnie w Nigerii zupełnie zmieniło moją perspektywę. Kiedy wróciłem do Holandii byłem pełen euforii i nietolerancji wobec wszystkiego, co nie odznaczało się prostotą, skutecznością i pięknem.
Podczas pierwszego, po moim powrocie, spotkania z klientem postawiłem sprawę jasno i powiedziałem mu, że przedstawiliśmy mu pewną propozycję i nie będziemy się już dłużej wysilać, aby go do niej przekonać. Jeśli nie jest zadowolony z tego, co zaproponowaliśmy to może lepiej zrezygnować z realizacji. (…)
Wkrótce potem zaproszono nas do udziału w konkursie na projekt budynku sali koncertowej w Porto. Zaproszenie było o tyle niezwykłe, że projekt musiał być gotowy w przeciągu trzech tygodni, a budynek wzniesiony w dwa lata. Innymi słowy wszystko było bardziej niż pilne. Po powrocie z Nigerii wciąż towarzyszyło mi to poczucie kreatywności, wydajności i skuteczności. Wraz z moimi współpracownikami, pomyśleliśmy zatem, że możemy przecież użyć projektu tego, niezbudowanego domu i po prostu zamienić go w salę koncertową.
Z początku zarówno my, jak i inwestor, byliśmy trochę zaszokowani tym, że możemy być do tego stopnia, w pewnym sensie, cyniczni. Zaskoczyło nas także to, że coś, co zostało stworzone w konkretnym celu, w ściśle określonych warunkach może być tak łatwo przekształcone i użyte zupełnie inaczej. Im częściej myśleliśmy o tej sali koncertowej i im częściej oglądaliśmy stworzone już modele i projekty, tym bardziej byliśmy przekonani, że dokonując relatywnie prostej operacji zmiany skali, możemy użyć wcześniejszego projektu i wszystkich towarzyszących mu poszukiwań bezpośrednio do tej realizacji. Byliśmy bardzo podekscytowani naszymi planami. Cieszyło nas, że możemy zmierzyć się ze skalą i objętością sali koncertowej używając do tego celu rozmiaru i kształtu domu. Kiedy projektuje się tego typu obiekty to, ze względu na akustykę, nie ma innego wyjścia, zawsze trzeba zbudować prostopadłościan, coś w rodzaju pudełka na buty. Przez ostatnie 20 lat, przy takich realizacjach, architekci nie robili nic innego - projektowali wspomniane pudełko starając się uczynić je jak najbardziej interesującym i atrakcyjnym. W naszym przypadku było odwrotnie - mieliśmy już pudełko i to właśnie czyniło nasz projekt ciekawym. Pudełkiem była oczywiście główna część niezrealizowanego domu - tunel, teraz musieliśmy się tylko przebić się przez jego objętość, niczym przez tunel właśnie. To była wspaniała okazja do tego, aby zachowując formę tunelu jako konieczną ze względów akustycznych, uczynić jego architekturę atrakcyjną i ciekawą.
Taki był nasz pomysł na bryłę opery. We wnętrzu, ściślej w tunelu, musieliśmy zmieścić dużą i małą salę koncertową. Później jednak wpadliśmy na bardziej interesujący ruch. Postanowiliśmy umiejscowić dużą salę koncertową w całej przestrzeni tunelu i połączyć ją z małą salą, co spowodowałoby jeszcze większą deformację bryły. Taki ruch pozwoliłby nam na zachowanie układu sal - jednej nad drugą, ponadto zastosowalibyśmy także pomysł, który powstał przy projekcie domu - każdy istotny element założenia budynku wykrawany byłby z jego objętości. W budynku opery uwzględniliśmy przestrzeń dla cyber muzyki, foyer, miejsce na próby dla młodych muzyków, w głębi budynku znajdowało się także miejsce do przeprowadzania prób. Dach wykorzystany został jako platforma widokowa z restauracją. Taki projekt (Rys. 6) przedstawiliśmy jury dwa tygodnie temu. (…) Oczywiście objętość domu musiała być wydatnie powiększona, ale operacja na skali od początku wpisana była w ten projekt. Ostatecznie wydaje mi się, że sam pomysł zyskał na wiarygodności.
Działka, na której miała stanąć opera znajduje się w oficjalnej dzielnicy Porto. Umiejscowiliśmy budynek w ten sposób, że jego główna część - tunel, znajduje się na osi placu. Nie wykorzystaliśmy całej dostępnej przestrzeni, co pozwoliło na uwydatnienie ekscentrycznego kształtu gmachu, który idealnie wpasował się w przestrzeń, nie będąc jednocześnie zależnym od otoczenia. Uważam, że mieliśmy dużo szczęścia przy tym projekcie i wydaje mi się, że jego podstawową zaletą jest to, że powstał on na skutek transformacji obiektu, który pierwotnie pomyślany był jako dom. Sądzę, że energia, która obecna była w nas podczas projektowania domu przeniosła się na projekt opery i to ona pozwoliła nam poradzić sobie z najbardziej klasycznymi problemami, z jakimi musi zmierzyć się każdy architekt zamierzający zaprojektować salę koncertową. Rozpoczynając projekt mieliśmy gotową jego podstawową i najważniejszą część - wspomniane pudełko na buty, czyli coś, czego nie mieli nasi poprzednicy i ten paradoks głęboko do nas przemawiał. To wyjście od tego prostopadłościanu uczyniło nasz pomysł atrakcyjnym. Piękno całej przytoczonej tutaj historii zamyka się w tym, że ostatecznie zaprezentowaliśmy gotowy projekt w Porto, trzy tygodnie temu i wygląda na to, że zostanie on wybrany, a więc zastosowana przez nas nieco dziwaczna forma poszukiwań, tworzenie sekwencji modeli i praca na nich znajdzie swoją kulminację w zbudowanym gmachu.
6 czerwca 1999 roku portugalskie jury wybrało przygotowany przez OMA projekt „Casa da Musica”.







Przełożył: Wojtek Moćko

Rem Koolhaas, Transformations, [w:] Hans Ulrich Obrist, Barbara Vanderlinden (eds.) Laboratorium, DuMont, Köln 2001.

2 komentarze: