3 lut 2018

MICHEL FOUCAULT - INNE PRZESTRZENIE (1967)

Wielką obsesją XIX wieku była, jak wiemy, historia – z takimi tematami, jak rozwój i zatrzymanie, kryzys i cykl, akumulacja przeszłości, wielka przewaga umarłych i z zagrażające zlodowacenie świata. To w drugiej zasadzie termodynamiki wiek dziewiętnasty znalazł swoje najistotniejsze mitologiczne źródła. Obecna epoka będzie przypuszczalnie w większym stopniu epoką przestrzeni. Znajdujemy się w czasach symultaniczności, w epoce zestawiania, w epoce rzeczy bliskich i dalekich, jednego obok drugiego, rozproszonego. Znajdujemy się w momencie, kiedy jak sądzę, świat wydaje się nie tyle długą historią rozwijającą się w czasie, co siecią łączącą punkty i przecinającą własne poplątane odnogi. Ktoś mógłby powiedzieć, że pewne konflikty ideologiczne ożywiające dzisiejsze polemiki rozgrywają się między wiernymi dziedzicami czasu i zaciekłymi mieszkańcami przestrzeni. Strukturalizm, a przynajmniej to, co łączy się pod tą nieco zbyt ogólną nazwą, stanowi wysiłek ustanowienia pomiędzy elementami, które można by umieścić na osi temporalnej, zestawu relacji, sprawiającego, że ukazują się one jako zestawione (juxtaposés), przeciwstawne sobie, implikujące się nawzajem – krótko mówiąc, powodującego, że jawią się one jako rodzaj konfiguracji. W rzeczywistości [w strukturalizmie] nie chodzi o zanegowanie czasu, jest to pewien sposób obchodzenia się z tym, co nazywamy czasem i z tym, co nazywamy historią. 

CEZARY WĄS - W STRONĘ DEKONSTRUKCJI W ARCHITEKTURZE (2010)

Wstęp

Dekonstruktywizm w architekturze to już historia, zwłaszcza że, zdaniem niektórych komentatorów, nigdy go nie było. Jeszcze w 1988 roku w katalogu wystawy „Deconstructivist Architecture” Mark Wigley stwierdził, że „architektura dekonstruktywistyczna nie jest »izmem«, zaś pokazywani na wystawie architekci wychodzą z różnych założeń i podążają w różnych kierunkach. „Ten epizod będzie miał krótkie życie.[…] To nie jest styl” – zapewniał ten sam autor. Nie przeszkodziło to fali naśladownictw, w których najczęstszymi motywami były bryły budynków rozbite na części, pochylone ściany czy ukośnie układające się na elewacjach obramienia okien. Jeżeli zapomnieć o tych „symulacjach dekonstruktywistycznych prac”, to tym bardziej natarczywie pojawia się pytanie: na czym polega prawdziwie dekonstruktywistyczna architektura? Problem jest złożony, ponieważ należałoby najpierw – chociażby najkrócej – zdefiniować samą dekonstrukcję. W tym tkwi podstawowa trudność, ponieważ na dekonstrukcję składa się szereg strategii interpretacyjnych, które unikają z góry przyjętych założeń (pomijając już fakt, że nakierowane są na podawanie w wątpliwość wielu decydujących podstaw zachodniego myślenia).

REINER DE GRAAF - CZTERY ŚCIANY I DACH (2017)

Pamiętam swoją pierwszą pracę: budynki 4,5,7 i 8 przy placu Harbour Exchange w londyńskiej dzielnicy portowej, 1988 rok. Szał budowlany ogarnął miasto w ostatnich latach rządów Margaret Thatcher, umożliwiając wielu młodym architektom poznanie smaku praktyki zawodowej. Budynki nad którymi pracowaliśmy można było odróżnić od siebie tylko za pomocą cyfr, a ich mdły charakter nie aspirował nawet do postmodernistycznego pastiszu zabudowy Canary Warf - był raczej pozbawioną intelektualnej werwy formą modernizmu, służącą wyłącznie zarabianiu pieniędzy. Zostały one zamówione w ramach tak zwanej procedury "projektuj i buduj", co oznaczało, że architekt odpowiadał bezpośrednio przed generalnym wykonawcą, nie mając wpływu na dalsze losy swojej pracy. Moje zadanie polegało na zmodyfikowaniu planów sufitów w parterach budynków, które właśnie budowano. Miały one zostać przeprojektowane tak, aby utrzymać żyrandole. Inwestor obliczył, że zyski z usług na pierwszych kondygnacjach będą większe niż zyski z powierzchni biurowej, dlatego zlecił zmianę projektu zanim zostały one ukończone. Wśród młodych architektów pojawiła się perwersyjna myśl, że jeżeli będą rysowali wystarczająco szybko, być może modyfikacja wyprzedzi budowę i ogarnie także wyższe kondygnacje.