25 sie 2016

FRANK LLOYD WRIGHT - PRZEMIJANIE GZYMSU (1930)

Chyba instynktownie nie znosiłem pustych, pretensjonalnych form renesansu. W wieku szesnastu lat czytałem wielkiego „Mo­dernistę" swoich czasów - Victora Hugo. Przy lekturze powieści Dzwonnik z Notre-Dame trafiłem na rozdział zatytułowany „To zabije tamto"! Opisana w nim historia zmierzchu Architektury wywarła na mnie nieprzemijające wrażenie. Zacząłem postrzegać renesans jako zmierzch, który w całej Europie błędnie uważano za brzask. Uwierzyłem, że Gutenbergowski wynalazek ruchomej czcionki zburzy wielki gmach Architektury. I faktycznie - dziś wszyscy już widzimy, że druk był pierwszym potężnym ciosem zadanym Sztuce przez Maszynę. Zobaczyłem, że książka - bar­dziej liberalna forma wyrazu ludzkiej myśli - z wolna wysysa życiodajną krew ukochanej Architektury z budynku. Ów me­chaniczny wynalazek miał się stać kanałem przepływu myśli - medium łatwym i bezpośrednim. Sztukę Architektury miała zastąpić Literatura, która stała się wszechobecna.
Dostrzegłem, że Architektura w jej wielkiej starożytnej po­staci umrze. Straszna tragedia. Z trudem potrafiłem znieść myśl o jej konsekwencjach.
Mniej więcej w tym samym czasie - katastrofa! Gdy zawaliło się zachodnie skrzydło starej siedziby Wisconsin State Capitol w Madison, szedłem w cieniu szpaleru drzew rosnących na skra­ju parku, w którym stał ten gmach. Raptem doszedł mnie rumor walących się murów - zobaczyłem chmury białego wapiennego Pyłu unoszące się w powietrzu - usłyszałem jęki i przerażone krzyki rannych, jeszcze żywych ludzi - około czterdziest botników zginęło lub odniosło poważne obrażenia. Pamiętam, że trzymałem się żelaznych żerdzi ogrodzenia, porażony grozą patrząc, jak pracownicy wyskakują głową naprzód ze szczelin na parterze, wciąż jeszcze wściekle walcząc z walącymi się cegłami i belkami, tylko po to, by paść martwi na trawnik całko­wicie pokryty białym pyłem.

Zewnętrzne kamienne ściany wciąż stały nienaruszone. Wy­konane z kamienia piwniczne podpory nośne, na których stały stalowe kolumny wspierające wewnętrzną konstrukcję gma­chu, ustąpiły i dach zapadł się aż do samych piwnic, zabiera­jąc z sobą sześćdziesięciu robotników pracujących na różnych piętrach. Wielki „klasyczny" gzyms u szczytu budynku wysta­wał zaczepnie w niebo. Część jego mocowań puściła, więc tu i ówdzie obwisł. Wielkie puste kloce z cynkowanej stali wisiały na zbrojeniu. Zobaczyłem, że jedna spora część gzymsu wisi ponad szczytowym oknem. Zwisał z niego głową w dół robot­nik, któremu spadająca belka przygwoździła nogę do parapetu. Kamienną ścianę pod nim znaczył czerwony naciek i zdawa­ło się, że wiszący arkusz blachy, którego mroczny kontur jesz­cze przed chwilą widniał na tle nieba jako część „klasycznego" gzymsu, zarwie się zaraz pod własnym ciężarem i rozetnie ro­botnika na pół, nim ktoś go zdąży uratować.

Widok tej wiszącej atrapy, która zagraża życiu nieszczęsnego, jęczącego, wiszącego do góry nogami robotnika - człowieka pra­cy - znacznie pogłębił wiarę młodego chłopaka w profetyczną opowieść Victora Hugo. Ten potworny obraz tkwiący w mojej wyobraźni stał się podstawą późniejszych refleksji. „Ten pusty blaszany kubeł... jeszcze przed chwilą udawał, że jest z kamie­nia... tak oszukiwać Kapitol wspaniałego Stanu Wisconsin... co za hańba!

Kogoś chyba okłamano!

Może władze Stanu albo samego Architekta?

Czy jego także wmanipulowano w tę atrapę, podobnie jak w stosowanie kamiennych podpór, które nie wytrzymały i doprowadziły do katastrofy? A może to wszystko zrobiono świadomie, lecz nikt się nie sprzeciwił i nikogo to nie obchodziło?  Czy nie to miał właśnie ma myśli Victor Hugo?"

Doszedłem do wniosku, że tak, i zacząłem krytycznie przyglądać się gzymsom wieńczącym.

„Czy one muszą coś «naśladować»? A jeśli nie można im nadać innego kształtu, po co w ogóle je budować? Czy są piękne albo przydatne? Nie wydaje mi się, by były szczególnie ładne, tyle tylko, że budynek wygląda «dziwnie» bez gzymsu wieńczącego. Jednak jeszcze dziwniej wyglądał z zawalonym dachem, gdy ta rzecz zwana gzymsem obwisła i wyglądała bardzo nieprzekonu­jąco. Ale w tym właśnie sedno sprawy - niezależnie od tego, jak fałszywie wyglądał, gzyms zamontowano wbrew Rzeczywistości tylko po to, by nadać budynkowi znajomy wygląd. Nie miał żad­nego innego znaczenia. A zatem Victor Hugo już dawno temu przewidział tę sytuację, prawda?... Przewidział, że Architektu­ra zamieni się w oszustwo. Czy cała była oszukańcza, czy tylko ?... Lecz jeśli oszukiwali w sprawie gzymsu, i to gdy w grę wchodziły sprawy Państwa, to równie dobrze mogli oszukiwać w sprawie innych części budynku... może dlatego, ze w grę wchodzą sprawy smaku?" Potem chłopiec detektyw zaczął zadawać kolejne krytyczne pytania: pilaster okazał się następnym obrzydliwym oszustwem. Pamiętam, że od tego momentu moje śledztwo zaczęło się szybko posuwać naprzód.

Przeżyłem to ogromne rozczarowanie wcześnie w życiu. Towarzyszyła mu okrutna wizja życiodajnej krwi wypływają­cej z uwielbianej architektury, która żywo unaoczniła mi się w strasznym widoku walącego się budynku o oszukańczych ele­mentach architektonicznych - groteskowego molocha zagra­żającego życiu człowieka pracy, którego krew płynęła w dół po ścianie. Ten biedny robotnik zaczął wiele dla mnie znaczyć, stał się symbolem. Oba doświadczenia - lektura "To zabije tamto" i widok ruiny Kapitolu zawalonego wskutek zapaści struktury wewnętrznej - spowodowały moją głęboką przemianę, za co do dziś jestem wdzięczny. Jeśli komuś zależy na utrzymaniu starego porządku, nie powinien dawać wielkich poetów do czytania chłopcom ani pokazywać im walących się klasycystycznych budynków.

Wkrótce po tych wydarzeniach moja ukochana ciotka nauczycielka dała mi Dictionnaire raisonné de l'architecture française Viollet-le-Duca i w ten sposób dzieło się dopełniło - byłem gotów na spotkanie z mistrzem, do którego udałem się cztery lata później. Był to Louis H. Sullivan, buntownik ruchu Beaux-Arts. Udałem się do niego między innymi dlatego, że nie wie­rzył w żadne Gzymsy.

Gdyby „pseudoklasyczne" formy renesansu miały w sobie wię­cej życia, zmarłyby znacznie wcześniej i już dawno temu zosta­łyby głęboko pochowane zgodnie z tezą Goethego, że Śmierć to sztuczka, którą stosuje Natura, by zyskać więcej żywotnych sił. Architektura renesansowa to suche, zbielałe kości pozostałe po życiu, które przeminęło wiele wieków temu. Dziś, podczas naszego trzeciego wspólnego popołudnia, tytułem odwołania do autorytetu, zacytuję tekst przypisywany pradawnemu Chiń­skiemu Mędrcowi Mo Ti.

Brzmi następująco: „O zmierzchu, w świetle latarni lub w ciem­nościach nie oddawaj czci starym obrazom ani nie szukaj no­wych. Mogą cię skrępować albo - jeśli okażą się fałszywe - zdra­dzić i zakuć w kajdany, a wtedy twój własny obraz zaniknie". (Zmierzch znaczy zapewne częściowe zrozumienie; światło la­tarni - splendor; ciemność - ignorancję). A to inny przekład - język chiński jest bardzo daleki od angielszczyzny:

„Jeśli nie kroczysz w pełnym świetle dnia, nie kłaniaj się żadnym formom, które ktoś odlał, wyrył czy zbudował, ponieważ jeśli oka­żą się fałszywe, zdradzą cię i przygwożdżą bezbronnego do Ziemi'.

I jeszcze jeden przekład:

"Nie mając pełnej wiedzy, nie oddawaj czci żadnym obrazom, gdyż jeśli będą fałszywe, skrępują cię, bezsilnego, i nie będziesz mógł odnaleźć prawdy we własnych obrazach"



fragment
źródło: Frank Lloyd Wright, Architektura nowoczesna, red. Ewa Ślusarczyk, wyd. Karakter, Kraków 2016


1 komentarz:

  1. Nie trzeba długo czytać, żeby móc powiedzieć, że autor bloga ma bardzo konstruktywne myślenie - polecam!

    OdpowiedzUsuń