23 wrz 2013

JÓZEF SIGALIN - O UPADKU SOCREALIZMU (DYSKUSJA 1955)

    W początku grudnia 1954 roku na Wszechzwiązkowej Naradzie Budownictwa w Moskwie wielkie przemówienie wygłasza Nikita Chruszczów. O umasowieniu i uprzemys­łowieniu budownictwa, o projektowaniu typowym, o walorach funkcjo­nalnych i użytkowych, o potanieniu budownictwa. Pod tymi kątami wi­dzenia walka z ozdóbkarstwem stosowanym przez architektów, ale rów­nież w ogóle z ich indywidualizmem, walka z wysokościowcami, ze „sta­wianiem sobie pomników przez architektów".
    W drugiej połowie stycznia 1955 Bolesław Bierut wygłosił referat na Plenum KCPZPR. Część referatu poświęcona została budownictwu. Nie było mowy o architekturze jako „broni ideologicznej” ani o jej „wyrazie plastycznym.” Była natomiast mowa o umasowieniu i uprzemysłowieniu budownictwa, o projektowaniu typowym, o potanieniu. Była walka z „nadmiernym stosowaniem elementów zdobnictwa” z „poświęceniem uwagi wyłącznie fasadom”. Słowo „realizm socjalistyczny” nie padło w referacie ani razu. Ale padło słowo „eklektyzm”. Nie było walki z indywidualizmem architektów i zarzutów o „stawianiu sobie pomni­ków”. Nie było walki z wysokościowcami. Bo nie było wówczas wyso­kościowców: jedyny — Pałac Kultury i Nauki, w ostatniej fazie bu­dowy.

    To stanowisko było, jak widać, sygnałem dla prasy, która uznała, że „już wolno”.


    Oto — dla przykładu — charakterystyczne wypowiedzi w dyskusji zor­ganizowanej w styczniu 1955 przez redakcję „Stolicy”; tu przytaczam istotniejsze jej fragmenty:

„Prof. Hryniewiecki: Klasycyzm przyzwyczajono się robić we wszystkich materiałach. Do czasów Corazziego było to łatwiejsze, bo materiał się nie zmienił. Był to kamień lub cegła tynkowana, i w tynku przedrzeźniano ten kamień. Dopiero gdy zaczęto próbować robienia kla­sycyzmu w żeliwie (mamy tego przykład na dworcu w Skierniewicach), kiedy przyszły nowe materiały — to wówczas klasycyzm okazał się śmieszny. W materiałach, które nie kontynuują tradycji cegły czy ka­mienia, klasycyzm zrodził paradoksy. Jeżeli jeszcze u Corazziego kolum­na była istotną konstrukcją, coś podtrzymywała, to w naszych czasach robiło się słupy z żelbetu czy z żelaza i dopiero kolumna była dodatko­wym «ubraniem» wkładanym na konstrukcję [...]. Pierwsza rzecz, która się tu nasuwa, to nieekonomiczny sens klasycyzmu stosowanego w dzi­siejszym materiale. Dla utrzymania formy klasycznej dodajemy niepo­trzebnie masę materiału. Tak na przykład w Sejmie Pniewskiego mamy w przejeździe wspaniałe słupy z wysokowartościowej stali. Dążono do tego, aby te słupy były jak najcieńsze i jak najmocniejsze, żeby nie ocie­rały się o nie przejeżdżające samochody. Tymczasem później słupy te obłożono kamieniem. Kamień stał się pokrowcem, ochroną dla stali i w ten sposób zepsuto jeden z najładniejszych efektów konstrukcyjnych w polskiej architekturze.

Prof. Gutt: Dodam inny przykład. W Pałacu Staszica, w jego częś­ci nie wykończonej, mamy tympanon, zawieszony na konsolach, który czeka na dostawienie kolumn. To znaczy, że konstruuje się zawiesza­nie tympanonów na konsolach, a przy okazji, dostawi się kolumny, któ­re nic nosić nie będą.

Inż. Karpiński: Gdyby odbić tynk z kolumn Carazziańskich, to zobaczylibyśmy zwykłą cegłę. I to również nie jest całkowicie szczere pod względem konstrukcyjnym. Dla mnie klasycyzm nie polega na stoso­waniu takiej czy innej kolumny, tylko na pewnym sposobie myślenia, na proporcjach plastycznych, do których ludzie są przyzwyczajeni, które dla nich są tektoniczne. Mamy dowody, że można zrobić dobrą kolumnę w żelbecie. Chodzi o to, aby się nie cofać i postępować szczerze, to zna­czy nie zlepiać elementów sposobem właściwym dla eklektyzmu.

Prof. Hryniewiecki: Mnie się wydaje, że robimy zbyt duże kon­cesje dla przyzwyczajeń i stąd wynikają nieprawdopodobne rzeczy. Przy ulicy Wareckiej na tyłach Nowego Światu przerzucono wspaniałe żelbetowe przejście nad Warecką do tego «mieszkalnego ratusza», który tam został ustawiony. Ale później pod tym przejściem zaczęto murować łuki, które mają podpierać pracujące dostatecznie bloki żelbetowe, tyl­ko po to, aby człowiek uwierzył, że to się nie zawali. Bo człowiek wię­cej dowierza łukom niż płaskim konstrukcjom. Ale podpieranie każdej formy nadwieszonej dlatego, że ludzie się przyzwyczaili, to jest droga bardzo kosztowna, droga hamująca postęp techniczny i zrozumienie po­stępu technicznego przez wszystkich, którzy patrzą na architekturę i w niej pracują.

Prof. Gutt: Dlaczego w takim razie nie wymurować od razu w ce­gle tego, co ma na cegłę wyglądać?

Prof. Hryniewiecki: Mnie się wydaje, że taki łuk ceglany przy dzisiejszym wykonawstwie nie wytrzymałby w rzeczywistości [...]. U nas straszak konstruktywizmu doprowadził do tego, że unika się form nie mających precedensu w przeszłości. Do tych nowych form, form dykto­wanych przez matematykę, bezwzględnie należy dążyć. Rozstaw słupów przy dzisiejszych możliwościach technicznych jest olbrzymi. W przecięt­nej hali fabrycznej grubość słupa wynosi dwadzieścia kilka centymetrów, ale odstęp słupa od słupa aż dwanaście metrów, jest więc bardzo daleki od klasycyzmu. Wiemy z przykładów wczesnych klasyków i etrus­kiej architektury, że kiedy używano belkowania drewnianego, które po­zwalało na bardzo szeroki rozstęp kolumn, to były one rozstawione bar­dzo szeroko, nie według zasad klasycyzmu konwencjonalnego, który ro­dził się z czystej konstrukcji kamiennej i gdzie rozstęp nie przewyż­szał średnicy kolumny. Tak to, zależnie od materiału, zmieniała się for­ma architektoniczna. Muszę powiedzieć, że materiał w dużej mierze de­finiował formę architektoniczną przeszłości. Inne formy powstawały w gotyku ceglanym, a inne w gotyku kamiennym, pomimo że na tych terenach panowały te same warunki gospodarcze, polityczne, religijne, był ten sam ustrój. To jest dostatecznym dowodem, że materiał bierze zasadniczy udział w kształtowaniu form, co negowano bardzo silnie w ubiegłym pięcioleciu.

Inż. Karpiński: To samo zjawisko widzimy w renesansie albo w klasycznej architekturze rzymskiej, gdzie kamień definiował rozstęp między kolumnami. Na Kapitolu rozpiętość dochodziła do sześciu me­trów. To od razu zmieniło proporcje. Wpływ materiału jest tu oczy­wisty [...]. Dla mnie konstruktywizm występuje wtedy, kiedy konstruk­cja stanowi jedyny czynnik kształtujący dzieło architektoniczne. To jas­ne, że architektura wynika z konstrukcji, ale to jeszcze nie jest kon­struktywizm. Kształt architektury greckiej wynika z konstrukcji, ale również z dbałości o proporcję, z perfekcji w tych proporcjach.

Prof. Hryniewiecki: Gdybyśmy dziś szli drogą architektury greckiej, bylibyśmy oskarżeni o konstruktywizm. Bo przecież architek­tura grecka zawiera w sobie to, co się uważa za kardynalną wadę kon­struktywizmu, mianowicie pokazuje elementy konstrukcyjne, chociaż one już swojej funkcji nie spełniają, jak na przykład metopy i tryglify [...]. Jeśli jedne wzory zostaną uznane za złe, oczekuje się na następ­ne wzory Nawet rozpiętość konstrukcji rzymskich została dopiero w końcu XIX wieku przekroczona. Rozpiętość kopuły Panteonu, 43 me­try, została przekroczona dopiero wtedy, gdy przyszła stal i żelbet.

Jeżeli dziś przekroczyliśmy tę granicę, którą stawiała antyczna prze­szłość, to sięganie do wzorów jest bezprzedmiotowe. Dziś musimy iść na­przód, wykuwać własne wymagania i własne wzory. Sięganie do daw­nych, jak to widzimy na współczesnych przykładach, będzie zahamowa­niem nie tylko już postępu technicznego, ale nawet i rozwoju estetycz­nego. To jest niesłychany paradoks, że wtedy, kiedy zrezygnowano z po­stępu technicznego w imię estetyki, to ta architektura przegrała swoją stawkę właśnie z punktu widzenia estetycznego, została skrytykowana nie od strony technicznej, bo jej estetyka jest nieszczera.

Chwila jest ważna nie tylko w architekturze, ale i w innych dyscypli­nach. Z chwilą gdy kierowanie sztuki przez organy administracji pań­stwowej zostało uznane jako szkodliwe i bezpłodne, o czym mówiły ostatnie sesje Rady Kultury, w malarstwie na przykład całe pięciolecie zostało z punktu przekreślone, malarze cofnęli się na pozycję z okresu Pankiewicza, to znaczy rozpoczęli swoją drogę od miejsca, w którym została przerwana. A my, w architekturze, nie mamy prawa tego robić. Tu musimy wyraźnie ostrzec kolegów architektów. Jeżeli odrzucimy do­robek pięciolecia, to nie mamy prawa stanąć w miejscu, kiedy się dopie­ro żelbety strunowe zaczęło stosować. Myśmy działali, kiedy postęp techniczny szedł w kraju naprzód i musimy to wykorzystać, zaczynając dalszy rozwój nie od przekreślenia pięciolecia, cofania się na poprzednie pozycje. Jeżeli chcemy jechać naprzód, trzeba jechać na samochodzie skonstruowanym w 1954 roku, a nie w 1949 [...].

Musimy sobie wyraźnie powiedzieć, że mieliśmy epokę do 1949 roku, bo zarówno Dom Partii, jak ulica Krucza, jak niektóre domy na Czac­kiego, jak gmach Ministerstwa Komunikacji — to wszystko jest jedną epoką, dyktowaną standardami biurowymi, które podyktowały charak­terystyczny podział architektoniczny. To był okres, kiedy jeszcze w ar­chitekturze była szczerość. To były biurowce, które na zewnątrz chcia­ły być czymś więcej niż utylitarnym biurowcem, a więc okładano je kamieniem, aby urzędnik władzy ludowej urzędował w gmachu o zna­mionach monumentalnych. Dom Partii i biurowiec z 1949 roku były dość szczęśliwym obrazem, jeżeli nie rzeczywistości, to szczerym obrazem te­go, jak sobie niektórzy wyobrażali tę rzeczywistość. Nieszczerość w ar­chitekturze zaczęła się później, kiedy nastąpiło kierowanie, już wyraź­ne narzucenie określonych wzorów, i trzeba powiedzieć, w dodatku w okresie uwstecznienia techniki budowlanej, bo nawracanie do tradycji nie było bezkarne.


Postęp minionego pięciolecia zaakcentował się wspaniale w organizacji pracy na budowie: przyśpieszenie murarki przez system trójkowy czy ósemkowy, mechanizacja transportu, zniknięcie «koźlarzy». Ale to były osiągnięcia tylko natury organizacyjnej. Istnieje bardzo ścisła współzależ­ność formy architektonicznej od formy technicznej budowy i odwrotnie. Formy architektoniczne, któreśmy stworzyli, nawiązując do przeszłości, sprawiły to, że ludzie napływający do budownictwa ze wsi, te wielkie ilości młodych ludzi, którzy przyszli budować Nową Hutę, Warszawę, osiedla ZOR-owskie, zostali wprowadzeni przez nas do dawnych metod rzemieślniczych, że zrobiliśmy z nich zwykłych, przeciętnych, a nawet słabych rzemieślników, bo pozbawionych długoletnich tradycji, które mieli starzy rzemieślnicy, zamiast zrobić z nich nowoczesnych robotni­ków budowlanych. Dlatego nie mamy prawa kontynuować tych form, które wymagają tradycyjnych metod budowania kamieniarki, ślusarki czy murarki, bo to, że czasami zastąpimy maszyną pewne roboty ręczne, to jeszcze nie jest postęp techniczny. Trzeba pamiętać, że tylko najprymi­tywniejsze maszyny przedrzeźniają człowieka. Nowoczesne maszyny natomiast robią to, czego człowiek robić nie potrafi. To jest prawdziwa mechanizacja. I stąd formy architektury nowoczesnej będą i muszą być inne niż formy architektury wykonywanej metodą rzemieślniczą.

Inż. Karpiński: Jako jeden z autorów Kruczej muszę stwierdzić, że jeżeli tendencje wyrażone w 1949 roku były słuszne, to niektórzy ar­chitekci poszli w tym kierunku za daleko. Z tego, co mówimy, można się obawiać znowu przegięcia pałki. Obawiam się, aby po zerwaniu z kolumnami, które były może zbyt często i może nieodpowiednio stosowane, znowu nie tworzyć ulicy Kruczej, to znaczy standardu podyktowanego jedynie względami ekonomicznymi. Jakże można mówić u nas o fasa- dowości, kiedy 80 procent budynków nie ma ukończonych fasad!

Prof. Hryniewiecki: To, że 80 procent naszych budynków nie ma elewacji, jest właśnie dowodem fasadowości, dowodem, że można było tak budynki zaprojektować, że ich fasada nie miała nic wspólnego ze strukturą, materiałem, funkcją. Czyli, że fasada rodziła się niezależnie od istoty budynku, od jego sensu ekonomicznego, politycznego, od jego funkcji. Tylko te formy, które są formami konstrukcyjnymi budynków, które są dla nich nieodzowne, tworzą jednocześnie ich formę plastyczną. Nie chodzi o to, aby te formy dodawać jak tapetę z kamienia czy ce­ramiki! Moim zdaniem, architektura bardzo łatwo się demaskuje. Ta architektura była w swoich założeniach nieszczera, w swym osiągnięciu piekielnie szczera. Z chwilą kiedy chcemy ukryć standardy i udawać, że budujemy pałace, to standardy te stały się śmieszne, zdemaskowały się jako nędza, która udaje pałace. Nieszczerość to jest także szczerość — tylko mimowolna. Powiedzmy sobie otwarcie, że cała nicość Wiktora Emanuela nigdzie się tak nie ujawniła, jak w najbardziej pompatycz­nych pomnikach, bo nicość nigdy tak się nie demaskuje jak przy pomocy marmurów i złoceń.
Drugim rodzajem nieszczerości jest nawracanie do dawnych form, które często niesłychanie ośmieszają własną epokę. Dziś ze śmiechem patrzymy na Arkadię, na to, w jaki sposób wyobrażała sobie Izabela Czartoryska czy inna z pań dworu Stanisława Augusta grecką Arkadię z już gotowymi ruinami. Stąd niebezpieczeństwo odgrzebywania prze­szłości, bo to jest krzywe zwierciadło, w którym się odbija własna epoka.
Prof. Gutt: Bacon powiedział, że domy buduje się nie po to, by je podziwiać, tylko po to, aby w nich mieszkać.

Prof. Hryniewiecki: Jeżeli jest mowa o dobrej architekturze, to przede wszystkim powinna ona być jak najbardziej użytkowa i po­zbawiona wad użytkowania. Jeżeli to kiedyś przestało być troską ar­chitektury, to jest to, mówiąc językiem politycznym, brak czujności. Czujność była zwrócona na co innego, a mianowicie: czy dany budynek jest kosmopolityczny czy nie? Opinia o architekturze stała się odwrot­nie proporcjonalna do jej użytkowości.

Prof. Gutt: Mieszkanie musi odpowiadać stylowi. Ale powinniśmy mieć wpływ na kształtowanie tego stylu, dając ramy do życia, tak jak do pewnego stopnia organizujemy ruch na ulicach. Tu poprzez układ przestrzenny uczymy człowieka mieszkać tak, jakby nam się wydawało, że będzie się czuł najlepiej. Mieszcząc się w ramach standardów narzu­conych koniecznością gospodarczą, wykorzystać musimy te możliwości konstrukcyjne, jakie mamy do dyspozycji, i te umiejętności, jakie po­siadamy. Tworząc kształt architektoniczny zawsze pamiętajmy, jak tam w jego wnętrzu będzie się człowiekowi żyło.”

    Nie padło w dyskusji ani razu słowo „realizm socjalistyczny”, a czyż nie o nim właśnie była mowa?





źródło: Józef Sigalin, Warszawa 1944-1980. Z archiwum architekta. Tom I, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, 1986.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz