Wszyscy architekci oczekują i mają nadzieję, że ich praca w jakimś sensie przysłuży się ludzkości, pozwoli uczynić świat lepszym. To dążenie powinno przyświecać nam zawsze, choć nie ma tu ani klarownych definicji, ani utartych ścieżek. Dlatego tak ważne jest, aby zwrócić uwagę na kilka podstawowych kwestii, z którymi każdemu architektowi, niezależnie od czasu i miejsca, przyjdzie się kiedyś zmierzyć. Kwestii, które Alberti ujmował w kategoriach wyboru między fortuną a cnotą. Kwestii nie tyle opinii, ile wartości i zasad. A to, co zamierzam przedstawić, jest moją próbą poradzenia sobie z nimi.
Architekci ze swej natury i powołania są przywódcami i nauczycielami. Dlatego jeśli teraz i w przyszłości architektura ma inspirować wspólnotę, jeśli ma wpływać na istniejący stan rzeczy, prowokując do odpowiedzialnych zmian w środowisku społecznym i jego strukturze, teoretycy i praktycy muszą zdobyć się na coś, co nazywam „wywrotowym przywództwem”, aby przypomnieć studentom, że teoria i praktyka wiążą się nie tylko z kulturą, lecz także z obowiązkiem kształtowania środowiska, burzenia społecznego samozadowolenia i kwestionowania władzy status quo.
W zeszłym roku razem z dwoma innymi Amerykanami i angielskim architektem Michaelem Hopkinsem zostałem zaproszony do udziału w konferencji Amerykańskiego Instytutu Architektury (AIA), którą poświęcono problemowi projektowania. Każdy z nas miał wygłosić wykład, a potem, wieczorem, wziąć udział w dyskusji panelowej. Pierwsze pytanie podczas owej dyskusji dotyczyło tego, w jaki sposób architekci zdobywają i wykonują swoje największe zlecenia. Kiedy pozostali uczestnicy panelu starali się na nie odpowiedzieć, Michael Hopkins dość obojętnym tonem wtrącił, że właśnie poprzedniego wieczoru dostał „faks do poduszki” informujący go o kolejnym zleceniu od jednego z najpoważniejszych klientów w Anglii. Później ktoś zwrócił uwagę, że Hopkins pracuje dla najbogatszej kobiety na świecie - królowej Anglii, ja zaś dla najbiedniejszego mężczyzny - Sheparda Bryanta (klienta Rural Studio i odbiorcy pierwszego charytatywnego domu ze słomianych bali w Mason Bend w Alabamie). Zauważono, źe reprezentujemy dwa zupełnie różne podejścia do uprawiania architektury. Uczestnicy panelu zaczęli się zastanawiać nad konsekwencjami tego faktu. Pytanie zostało skierowane do mnie, powiedziałem więc, że pewnie wiąże się to raczej z naszą naturą niż przekonaniami - w większym stopniu z prywatnymi (i dość samolubnymi) pragnieniami niż z cnotami obywatelskimi. Natomiast jeśli chodzi o moje przekonania, to sądzę, że architekci zostali obdarzeni szczególnym darem jasnowidzenia. Dlatego, kiedy dostrzegamy coś, czego nie potrafią zobaczyć inni, powinniśmy działać, a nie oglądać się na polityków czy ponadnarodowe korporacje. Architekci zawsze powinni uczestniczyć w podejmowaniu zasadniczych decyzji, by móc zakwestionować władzę status quo. Musimy mieć świadomość, że podjęta decyzja oznacza, iż role zostały rozdzielone. Nie powinno być tak, że architektom przypada rozwiązywanie problemów już po fakcie.
Następnie zwrócono się do Michaela Hopkinsa, który odparł: „Być może rolą architektów wcale nie jest podejmowanie tego typu decyzji”. Uznałem, że chodzi mu o decyzje dotyczące spraw o charakterze społecznym, gospodarczym, politycznym, zwiąnych z ochroną środowiska i o powstrzymywanie się od decyzji wywrotowych!
Ta odpowiedź początkowo wprawiła mnie w osłupienie, po chwili jednak doszedłem do wniosku, że być może stanowisko Hopkinsa podziela większość praktykujących architektów.
Nie sądzę, żeby przedstawicieli naszej profesji opuściła odwaga, mamy jednak skłonność do zawężania horyzontów myślowych i niedoceniania faktu, że z naszym zawodem wiąże się naturalna zdolność do odgrywania roli wywrotowych przywódców i nauczycieli. Innymi słowy, im więcej praktykujemy, tym bardziej ograniczone stają się nasze krytyczne myślenie i styl życia. Myślenie krytyczne wymaga skierowania wzroku poza architekturę, ku pogłębionemu zrozumieniu całości, której część stanowi nasza dyscyplina. Dlatego rolę architektury powinno się rozpatrywać w odniesieniu do takich kwestii jak: edukacja, opieka zdrowotna, transport, rekreacja, egzekwowanie prawa, praca, środowisko przyrodnicze czy wspólnota, mających wpływ na życie zarówno bogatych, jak i biednych.
Polityczne i ekologiczne problemy naszych czasów wymagają wywrotowego przywództwa. Wymagają też uświadomienia sobie faktu, że to, gdzie jesteście, w jaki sposób się tam dostaliście i dlaczego wciąż się tam znajdujecie, jest dużo ważniejsze, niż się wam wydaje.
Architektura jest sztuką znacznie bardziej społeczną niż pozostałe, dlatego musi się opierać na społecznych i kulturowych fundamentach swojego miejsca i czasu. Ci z nas, którzy projektują i budują, muszą to robić, będąc świadomymi jej społecznej wrażliwości. Uprawianie architektury jest nie tylko praktykowaniem zawodu - wymaga także obywatelskiego zaangażowania. Jako sztuka społeczna architektura musi być wytworem danego miejsca, powstawać z tego, co w owym miejscu istnieje. Dylemat, przed jakim staje każdy architekt, dotyczy tego, jak ma wykorzystać swoje talenty, aby wesprzeć własną profesję i wspólnotę, nie zaś im się sprzeniewierzać.
Musimy wykorzystać tę okazję i dokładnie rozejrzeć się po własnym podwórku, żeby zobaczyć, co sprawia, że jeat ono czymś szczególnym, swoistym i pięknym. Musimy odnotować niesprawiedliwości związane z istniejącym stanem rzeczy łub obojętność wspólnoty religijnej czy intelektualnej wobec społecznego samozadowolenia czy kwestii ochrony środowiska. Nim podejmiemy się rob inspiratora i zanim się z niej wywiążemy, niezbędne będzie badawcze przyjrzenie się współczesnemu krajobrazowi.
To ludzie i miejsca są tym, co się liczy. Dziś architektura jest profesją, która stałe rozwija się pod wpływem kultury nastawionej na konsumenta. Staje się częścią korporacyjnego świata, korporacje zaś (obywatele bez miejsca czy też znikąd) w coraz większym stopniu upodobniają się do państw narodowych. Wśród 100 największych gospodarek świata znajduje się 49 krajów i 51 korporacji. Dwustu korporacyjnych gigantów zatrudnia zaledwie trzy czwarte procenta światowej siły roboczej.
W ciągu najbliższych dwudziesta pięciu lat kierunek światowej polityki, gospodarki i ochrony środowiska będą wyznaczały dwa czynniki: eksplozja demograficzna, która podwoi liczbę mieszkańców krajów nierozwiniętych, i w krajach rozwiniętych eksplozja technologiczna w takich dziedzinach jak: robotyka, biotechnologia, technologia laserowa, optyka i telekomunikacja. Właśnie te czynniki będą miały największy wpływ na środowisko naturalne. Tymczasem rolą architekta jest praca w określonych warunkach w danym miejscu - nie ważne, czy będzie to Winston County w Missisipi, Mason’s Bend w Alabamie czy Mascot w Australii. Dlatego nieroztropnie jest stać z boku, czekając, aż o problemach, które należy rozwiązać, zdecydują korporacyjni naukowcy i specjaliści. W interesie architekta czy architektki leży zabieganie o cenione przez siebie wartości - wartości, które, miejmy nadzieję, uwzględniają większe dobro.
Oczywista jest też zasadnicza waga miejsca będącego źródłem inspiracji. Fakt, że człowiek z owego miejsca nie pochodzi, nie musi zaraz oznaczać niemożności, która zamykałaby drogę inspiracji. Ważne, aby swój talent, umysł i energię obrócił na korzyść ludzi i miejsca, by potrafił zdobyć się na sympatię do nich.
Architektura stanie się zrozumiała. W jej dziełach jest coś boskiego, dlatego musimy wierzyć, że cud, który stanowi, zaprowadzi zgodę między nami a światem natury, światem nadnaturalnym, naszymi bliźnimi i tym, co nieznane.
Każdy architekt, czy to na wsi na Południu Stanów Zjednoczonych, czy gdziekolwiek indziej na świecie - staje przed wyzwaniem, jak nie dać się olśnić potędze nowoczesnej technologii i dostatku gospodarczego, i nie stracić z oczu faktu, że tym, co się liczy, są ludzie i miejsce.
Chciałbym powiedzieć kilka słów na temat swojego pochodzenia, opowiedzieć o błogosławieństwach i przekleństwach bycia Południowcem. Razem z Colemanem Cokerem, moim partnerem, dorastaliśmy w północnym Missisipi. Jesteśmy dalekimi kuzynami, dziesiąta woda po kisielu, i południowe dziedzictwo stanowi część naszego charakteru. Mój pradziad należał do Mississippi Partisan Rangers i [w wojnie secesyjnej] walczył pod dowództwem pułkownika W.C. Falknera, a później generała Forresta. To byli moi bohaterowie w latach pięćdziesiątych i na początku lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku - dorastałem na podzielonym rasowo Południu, odgrywając starcie pod Brices Crossroads i odwiedzając pola bitew pod Vicksburgiem i Shiloh.
Później zacząłem zdawać sobie sprawę ze sprzeczności istniejących w moim świecie. Z tego, że żyłem w izolacji w miejscu konfrontacji prawdy i kłamstw. Że pochodzę z amerykańskiego Południa, przywiązanego do fikcji i fałszywych wartości, gotowego wich^ usprawiedliwiać okrucieństwo i niesprawiedliwość.
Lata temu zdarzyło się, że nieopodal mojego donj w Meridan w Missisipi musiałem zjechać z drogi, żeby przepuścić równiarkę. Gdy czekałem, aż przejedzie zauważyłem cmentarz, a na nim pewien szczegół grób. Był to grób Jamesa Chaneya, jednego z trzech działaczy na rzecz praw obywatelskich zabitych latem 1964 roku. Dziś Chaney byłby mniej więcej w moim wieku. Co ważniejsze jednak, dochodzę do wniosku że to właśnie on określa to, kim jestem. Dla mnie James Chaney stanowi przykład prawdziwego bohatera Południa. Prawdziwego, bo miał odwagę zaryzykować życiem i wziąć na siebie odpowiedzialność. jego oburzenie było darem - dla mnie i dla nas wszystkich. My, architekci, też zostaliśmy obdarzeni darem, a wraz z nim odpowiedzialnością, choć oczywiście znacznie bardziej bierną niż James Chaney. Stoimy jednak przed tym samym pytaniem: czy znajdziemy w sobie dość odwagi, aby nadać znaczenie swojemu darowi?
Każdy architekt - czy to na wsi na Południu Stanów Zjednoczonych, czy gdziekolwiek indziej na świecie i staje przed wyzwaniem, jak nie dać się olśnić potędze nowoczesnej technologii i gospodarczego dostatku, i nie stracić z oczu faktu, że tym, co się liczy, są ludzie i miejsce.
(...)
Ubóstwo materialne to nie abstrakcja, tymczasem prawie nigdy nie myślimy o nim jako o znaku naszych czasów. Jeszcze rzadziej dostrzegamy w nim stan, z którego w bardzo praktyczny sposób możemy czerpać naukę. Obrazy, od których zaczęła się działalności Rural Studio, starają się nawiązać dialog między tymi z nas, którzy intelektualnie i moralnie zostali wepchnięci w świat współczesnych zobowiązań, a rodzinami, które na tego typu zobowiązania nie mają szans. W żadnym razie nie są one próbą estetyzacji biedy. Chodzi w nich o to, by przekroczyć społeczny impas, zdobyć się na uczciwość, która nie godzi się pomijać faktów. O uczciwość, która pozwala różnicom istnieć obok siebie w atmosferze głębokiej tolerancji i szacunku. Podobnie jak ci z nas, którzy znaleźli się w uprzywilejowanej sytuacji, mogą nauczyć się z niej pogody ducha, tak też architektura może się nauczyć czegoś od architektonicznej prostoty. Tu chodzi o otwartość, o to, by dać wyraz temu, co zwyczajne i rzeczywiste, a nie temu, co okazałe i ostentacyjne. Stawką nie jest wasza wielkość - wielkość architekta - tylko współczucie.
Te obrazy są próbą pośredniczenia w zrozumieniu tego, co uniwersalne i wspólne wszystkim rodzinom.
Architektura nie zawsze łagodzi społeczne bolączki. Niezbędna jest jednak gotowość, by rozwiązań problemu biedy szukać w granicach samego problemu, a nie poza nim. Abstrakcyjne opinie musi zastąpić wiedza, która będzie się opierała na prawdziwych kontaktach międzyludzkich, i osobista realizacja związana z pracą i miejscem. W ten sposób dochodzimy do programu Rural Studio na Uniwersytecie Auburn. Stało się dla mnie jasne, że jeśli edukacja architektoniczna ma mieć charakter kształcenia społecznie zaangażowanego, konieczna jest praca z tymi, którzy pewnego dnia staną się decyzyjni: ze studentami. Głównym celem Rural Studio jest umożliwienie każdemu studentowi wyjścia poza błędne opinie i projektowanie/budowanie w „moralnym poczuciu” służby wspólnocie. Mam nadzieję, że to doświadczenie uwrażliwi studentów na siłę tego, co robią, i złożą wiążącą się z tym obietnicę, że będą bardziej troszczyć się o pozytywne skutki niż o „dobre chęci”. Rural Studio to szansa, by ukształtować siebie, studenci stają się tu architektami własnej edukacji.
Dla mnie te małe projekty kryją w sobie istotę architektury zdolną nas oczarować, zainspirować i w ostatecznym rozrachunku wynieść naszą profesję na wyższy poziom. Co ważniejsze jednak, przypominają nam, co znaczy bezpretensjonalna amerykańska architektura. Przypominają, że to, co proste, może w nas budzić taki sam podziw jak to, co złożone, i że jeśli tylko zaczniemy być uważni, dostrzeżemy, w czym tkwi przyszłość amerykańskiej architektury - w jej uczciwości.
„Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. To rzecz najważniejsza, wszystko inne jest bez znaczenia. Zapewnia architektowi fundament przyzwoitości, na którym można dalej budować. Pokonajcie głos „dobrze naoliwionego sumienia”, pomóżcie tym, którzy prawdopodobnie nie będą chcieli w zamian wam pomóc, i róbcie to, nawet jeśli nikt nie patrzy!
Przełożyła Katarzyna Makaruk
Fragmenty
Tekst pochodzi z: „Architectural Design”, 1998, July/August, Vol. 68, No. 7/8, s. 72-79. źródło:RECYKUNG IDEI nr 16 23
Architekci ze swej natury i powołania są przywódcami i nauczycielami. Dlatego jeśli teraz i w przyszłości architektura ma inspirować wspólnotę, jeśli ma wpływać na istniejący stan rzeczy, prowokując do odpowiedzialnych zmian w środowisku społecznym i jego strukturze, teoretycy i praktycy muszą zdobyć się na coś, co nazywam „wywrotowym przywództwem”, aby przypomnieć studentom, że teoria i praktyka wiążą się nie tylko z kulturą, lecz także z obowiązkiem kształtowania środowiska, burzenia społecznego samozadowolenia i kwestionowania władzy status quo.
W zeszłym roku razem z dwoma innymi Amerykanami i angielskim architektem Michaelem Hopkinsem zostałem zaproszony do udziału w konferencji Amerykańskiego Instytutu Architektury (AIA), którą poświęcono problemowi projektowania. Każdy z nas miał wygłosić wykład, a potem, wieczorem, wziąć udział w dyskusji panelowej. Pierwsze pytanie podczas owej dyskusji dotyczyło tego, w jaki sposób architekci zdobywają i wykonują swoje największe zlecenia. Kiedy pozostali uczestnicy panelu starali się na nie odpowiedzieć, Michael Hopkins dość obojętnym tonem wtrącił, że właśnie poprzedniego wieczoru dostał „faks do poduszki” informujący go o kolejnym zleceniu od jednego z najpoważniejszych klientów w Anglii. Później ktoś zwrócił uwagę, że Hopkins pracuje dla najbogatszej kobiety na świecie - królowej Anglii, ja zaś dla najbiedniejszego mężczyzny - Sheparda Bryanta (klienta Rural Studio i odbiorcy pierwszego charytatywnego domu ze słomianych bali w Mason Bend w Alabamie). Zauważono, źe reprezentujemy dwa zupełnie różne podejścia do uprawiania architektury. Uczestnicy panelu zaczęli się zastanawiać nad konsekwencjami tego faktu. Pytanie zostało skierowane do mnie, powiedziałem więc, że pewnie wiąże się to raczej z naszą naturą niż przekonaniami - w większym stopniu z prywatnymi (i dość samolubnymi) pragnieniami niż z cnotami obywatelskimi. Natomiast jeśli chodzi o moje przekonania, to sądzę, że architekci zostali obdarzeni szczególnym darem jasnowidzenia. Dlatego, kiedy dostrzegamy coś, czego nie potrafią zobaczyć inni, powinniśmy działać, a nie oglądać się na polityków czy ponadnarodowe korporacje. Architekci zawsze powinni uczestniczyć w podejmowaniu zasadniczych decyzji, by móc zakwestionować władzę status quo. Musimy mieć świadomość, że podjęta decyzja oznacza, iż role zostały rozdzielone. Nie powinno być tak, że architektom przypada rozwiązywanie problemów już po fakcie.
Następnie zwrócono się do Michaela Hopkinsa, który odparł: „Być może rolą architektów wcale nie jest podejmowanie tego typu decyzji”. Uznałem, że chodzi mu o decyzje dotyczące spraw o charakterze społecznym, gospodarczym, politycznym, zwiąnych z ochroną środowiska i o powstrzymywanie się od decyzji wywrotowych!
Ta odpowiedź początkowo wprawiła mnie w osłupienie, po chwili jednak doszedłem do wniosku, że być może stanowisko Hopkinsa podziela większość praktykujących architektów.
Nie sądzę, żeby przedstawicieli naszej profesji opuściła odwaga, mamy jednak skłonność do zawężania horyzontów myślowych i niedoceniania faktu, że z naszym zawodem wiąże się naturalna zdolność do odgrywania roli wywrotowych przywódców i nauczycieli. Innymi słowy, im więcej praktykujemy, tym bardziej ograniczone stają się nasze krytyczne myślenie i styl życia. Myślenie krytyczne wymaga skierowania wzroku poza architekturę, ku pogłębionemu zrozumieniu całości, której część stanowi nasza dyscyplina. Dlatego rolę architektury powinno się rozpatrywać w odniesieniu do takich kwestii jak: edukacja, opieka zdrowotna, transport, rekreacja, egzekwowanie prawa, praca, środowisko przyrodnicze czy wspólnota, mających wpływ na życie zarówno bogatych, jak i biednych.
Polityczne i ekologiczne problemy naszych czasów wymagają wywrotowego przywództwa. Wymagają też uświadomienia sobie faktu, że to, gdzie jesteście, w jaki sposób się tam dostaliście i dlaczego wciąż się tam znajdujecie, jest dużo ważniejsze, niż się wam wydaje.
Architektura jest sztuką znacznie bardziej społeczną niż pozostałe, dlatego musi się opierać na społecznych i kulturowych fundamentach swojego miejsca i czasu. Ci z nas, którzy projektują i budują, muszą to robić, będąc świadomymi jej społecznej wrażliwości. Uprawianie architektury jest nie tylko praktykowaniem zawodu - wymaga także obywatelskiego zaangażowania. Jako sztuka społeczna architektura musi być wytworem danego miejsca, powstawać z tego, co w owym miejscu istnieje. Dylemat, przed jakim staje każdy architekt, dotyczy tego, jak ma wykorzystać swoje talenty, aby wesprzeć własną profesję i wspólnotę, nie zaś im się sprzeniewierzać.
Musimy wykorzystać tę okazję i dokładnie rozejrzeć się po własnym podwórku, żeby zobaczyć, co sprawia, że jeat ono czymś szczególnym, swoistym i pięknym. Musimy odnotować niesprawiedliwości związane z istniejącym stanem rzeczy łub obojętność wspólnoty religijnej czy intelektualnej wobec społecznego samozadowolenia czy kwestii ochrony środowiska. Nim podejmiemy się rob inspiratora i zanim się z niej wywiążemy, niezbędne będzie badawcze przyjrzenie się współczesnemu krajobrazowi.
To ludzie i miejsca są tym, co się liczy. Dziś architektura jest profesją, która stałe rozwija się pod wpływem kultury nastawionej na konsumenta. Staje się częścią korporacyjnego świata, korporacje zaś (obywatele bez miejsca czy też znikąd) w coraz większym stopniu upodobniają się do państw narodowych. Wśród 100 największych gospodarek świata znajduje się 49 krajów i 51 korporacji. Dwustu korporacyjnych gigantów zatrudnia zaledwie trzy czwarte procenta światowej siły roboczej.
W ciągu najbliższych dwudziesta pięciu lat kierunek światowej polityki, gospodarki i ochrony środowiska będą wyznaczały dwa czynniki: eksplozja demograficzna, która podwoi liczbę mieszkańców krajów nierozwiniętych, i w krajach rozwiniętych eksplozja technologiczna w takich dziedzinach jak: robotyka, biotechnologia, technologia laserowa, optyka i telekomunikacja. Właśnie te czynniki będą miały największy wpływ na środowisko naturalne. Tymczasem rolą architekta jest praca w określonych warunkach w danym miejscu - nie ważne, czy będzie to Winston County w Missisipi, Mason’s Bend w Alabamie czy Mascot w Australii. Dlatego nieroztropnie jest stać z boku, czekając, aż o problemach, które należy rozwiązać, zdecydują korporacyjni naukowcy i specjaliści. W interesie architekta czy architektki leży zabieganie o cenione przez siebie wartości - wartości, które, miejmy nadzieję, uwzględniają większe dobro.
Oczywista jest też zasadnicza waga miejsca będącego źródłem inspiracji. Fakt, że człowiek z owego miejsca nie pochodzi, nie musi zaraz oznaczać niemożności, która zamykałaby drogę inspiracji. Ważne, aby swój talent, umysł i energię obrócił na korzyść ludzi i miejsca, by potrafił zdobyć się na sympatię do nich.
Architektura stanie się zrozumiała. W jej dziełach jest coś boskiego, dlatego musimy wierzyć, że cud, który stanowi, zaprowadzi zgodę między nami a światem natury, światem nadnaturalnym, naszymi bliźnimi i tym, co nieznane.
Każdy architekt, czy to na wsi na Południu Stanów Zjednoczonych, czy gdziekolwiek indziej na świecie - staje przed wyzwaniem, jak nie dać się olśnić potędze nowoczesnej technologii i dostatku gospodarczego, i nie stracić z oczu faktu, że tym, co się liczy, są ludzie i miejsce.
Chciałbym powiedzieć kilka słów na temat swojego pochodzenia, opowiedzieć o błogosławieństwach i przekleństwach bycia Południowcem. Razem z Colemanem Cokerem, moim partnerem, dorastaliśmy w północnym Missisipi. Jesteśmy dalekimi kuzynami, dziesiąta woda po kisielu, i południowe dziedzictwo stanowi część naszego charakteru. Mój pradziad należał do Mississippi Partisan Rangers i [w wojnie secesyjnej] walczył pod dowództwem pułkownika W.C. Falknera, a później generała Forresta. To byli moi bohaterowie w latach pięćdziesiątych i na początku lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku - dorastałem na podzielonym rasowo Południu, odgrywając starcie pod Brices Crossroads i odwiedzając pola bitew pod Vicksburgiem i Shiloh.
Później zacząłem zdawać sobie sprawę ze sprzeczności istniejących w moim świecie. Z tego, że żyłem w izolacji w miejscu konfrontacji prawdy i kłamstw. Że pochodzę z amerykańskiego Południa, przywiązanego do fikcji i fałszywych wartości, gotowego wich^ usprawiedliwiać okrucieństwo i niesprawiedliwość.
Lata temu zdarzyło się, że nieopodal mojego donj w Meridan w Missisipi musiałem zjechać z drogi, żeby przepuścić równiarkę. Gdy czekałem, aż przejedzie zauważyłem cmentarz, a na nim pewien szczegół grób. Był to grób Jamesa Chaneya, jednego z trzech działaczy na rzecz praw obywatelskich zabitych latem 1964 roku. Dziś Chaney byłby mniej więcej w moim wieku. Co ważniejsze jednak, dochodzę do wniosku że to właśnie on określa to, kim jestem. Dla mnie James Chaney stanowi przykład prawdziwego bohatera Południa. Prawdziwego, bo miał odwagę zaryzykować życiem i wziąć na siebie odpowiedzialność. jego oburzenie było darem - dla mnie i dla nas wszystkich. My, architekci, też zostaliśmy obdarzeni darem, a wraz z nim odpowiedzialnością, choć oczywiście znacznie bardziej bierną niż James Chaney. Stoimy jednak przed tym samym pytaniem: czy znajdziemy w sobie dość odwagi, aby nadać znaczenie swojemu darowi?
Każdy architekt - czy to na wsi na Południu Stanów Zjednoczonych, czy gdziekolwiek indziej na świecie i staje przed wyzwaniem, jak nie dać się olśnić potędze nowoczesnej technologii i gospodarczego dostatku, i nie stracić z oczu faktu, że tym, co się liczy, są ludzie i miejsce.
(...)
Ubóstwo materialne to nie abstrakcja, tymczasem prawie nigdy nie myślimy o nim jako o znaku naszych czasów. Jeszcze rzadziej dostrzegamy w nim stan, z którego w bardzo praktyczny sposób możemy czerpać naukę. Obrazy, od których zaczęła się działalności Rural Studio, starają się nawiązać dialog między tymi z nas, którzy intelektualnie i moralnie zostali wepchnięci w świat współczesnych zobowiązań, a rodzinami, które na tego typu zobowiązania nie mają szans. W żadnym razie nie są one próbą estetyzacji biedy. Chodzi w nich o to, by przekroczyć społeczny impas, zdobyć się na uczciwość, która nie godzi się pomijać faktów. O uczciwość, która pozwala różnicom istnieć obok siebie w atmosferze głębokiej tolerancji i szacunku. Podobnie jak ci z nas, którzy znaleźli się w uprzywilejowanej sytuacji, mogą nauczyć się z niej pogody ducha, tak też architektura może się nauczyć czegoś od architektonicznej prostoty. Tu chodzi o otwartość, o to, by dać wyraz temu, co zwyczajne i rzeczywiste, a nie temu, co okazałe i ostentacyjne. Stawką nie jest wasza wielkość - wielkość architekta - tylko współczucie.
Te obrazy są próbą pośredniczenia w zrozumieniu tego, co uniwersalne i wspólne wszystkim rodzinom.
Architektura nie zawsze łagodzi społeczne bolączki. Niezbędna jest jednak gotowość, by rozwiązań problemu biedy szukać w granicach samego problemu, a nie poza nim. Abstrakcyjne opinie musi zastąpić wiedza, która będzie się opierała na prawdziwych kontaktach międzyludzkich, i osobista realizacja związana z pracą i miejscem. W ten sposób dochodzimy do programu Rural Studio na Uniwersytecie Auburn. Stało się dla mnie jasne, że jeśli edukacja architektoniczna ma mieć charakter kształcenia społecznie zaangażowanego, konieczna jest praca z tymi, którzy pewnego dnia staną się decyzyjni: ze studentami. Głównym celem Rural Studio jest umożliwienie każdemu studentowi wyjścia poza błędne opinie i projektowanie/budowanie w „moralnym poczuciu” służby wspólnocie. Mam nadzieję, że to doświadczenie uwrażliwi studentów na siłę tego, co robią, i złożą wiążącą się z tym obietnicę, że będą bardziej troszczyć się o pozytywne skutki niż o „dobre chęci”. Rural Studio to szansa, by ukształtować siebie, studenci stają się tu architektami własnej edukacji.
Dla mnie te małe projekty kryją w sobie istotę architektury zdolną nas oczarować, zainspirować i w ostatecznym rozrachunku wynieść naszą profesję na wyższy poziom. Co ważniejsze jednak, przypominają nam, co znaczy bezpretensjonalna amerykańska architektura. Przypominają, że to, co proste, może w nas budzić taki sam podziw jak to, co złożone, i że jeśli tylko zaczniemy być uważni, dostrzeżemy, w czym tkwi przyszłość amerykańskiej architektury - w jej uczciwości.
„Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. To rzecz najważniejsza, wszystko inne jest bez znaczenia. Zapewnia architektowi fundament przyzwoitości, na którym można dalej budować. Pokonajcie głos „dobrze naoliwionego sumienia”, pomóżcie tym, którzy prawdopodobnie nie będą chcieli w zamian wam pomóc, i róbcie to, nawet jeśli nikt nie patrzy!
Przełożyła Katarzyna Makaruk
Fragmenty
Tekst pochodzi z: „Architectural Design”, 1998, July/August, Vol. 68, No. 7/8, s. 72-79. źródło:RECYKUNG IDEI nr 16 23
Bardzo fajny tekst muszę całość przeczytać
OdpowiedzUsuńDługi, ale ciekawy :)
OdpowiedzUsuń"Każdy architekt - czy to na wsi na Południu Stanów Zjednoczonych, czy gdziekolwiek indziej na świecie i staje przed wyzwaniem, jak nie dać się olśnić potędze nowoczesnej technologii i gospodarczego dostatku, i nie stracić z oczu faktu, że tym, co się liczy, są ludzie i miejsce."
Interesujący, jednak osadzony w amerykańskich realiach. Jak bowiem przeżyć ma w Polsce architekt zaangażowany jedynie w rozwiązywanie problemów ludzi ubogich ? Jak ma żyć, aby nie popaść w biedę i nie pogrążyć własnej rodziny ?
OdpowiedzUsuńBardzo fajne przykłady
OdpowiedzUsuńpasjonująca lektura
OdpowiedzUsuńŚwietny i merytoryczny wpis :)
OdpowiedzUsuńSuper blog!
wiesz, czy możesz opublikować teksty napisane przez Miesa van der Rohe?
OdpowiedzUsuńnapisane przez pierwszych minimalistów, jak Oscar Niemeyer
to bardzo ciekawe