16 mar 2017

JACOBA URIST - PSYCHOLOGICZNE KOSZTY NUDNEJ ARCHITEKTURY (2016)

Nowojorczycy od lat załamują ręce nad własnym miastem, które z każdym kolejnym rokiem zapełnia coraz większa ilość nijakich biurowców i sieci handlowych. Wydaje się, że niedługo na każdym skrzyżowaniu znaleźć będzie można już tylko bank, Walgreens albo Starbucksa. Istnieją dowody na to, że inne miasta też zaczynają tak wyglądać, co, jak wiadomo, niekorzystnie wpływa na lokalny rozwój i zarobki. Ale istnieje także inna cena, poza ceną ekonomiczną i nostalgiczną, jaką przychodzi nam płacić za rozprzestrzenianie się bezosobowego handlu i wieżowców: nudna architektura odciska piętno na psychice ludzi, którzy zmuszeni są do życia w jej sąsiedztwie.
Rosnące zainteresowanie naukami kognitywnymi pogłębia naszą wiedzę na temat psychicznego wpływu nijakiego otoczenia na mieszkańców. Naukowcy wskazują na fakt, że ludzie są zdrowsi jeżeli otacza ich różnorodność - kakofonia barów, winiarni i sklepów, a godziny pracy spędzają w dobrze zaprojektowanych, wyjątkowych przestrzeniach, a nie powtarzalnych kondygnacjach biurowych. W książce "Kognitywna Architektura" profesor Justin Hollander i architekt Ann Sussman prezentują dane, które pozwalają architektom i urbanistom lepiej zrozumieć jak reagujemy na budynki i przestrzeń miejską. Argumentują, że ludzie najlepiej funkcjonują w środowisku skomplikowanym i zróżnicowanym, a duże, proste i pudełkowate budynki mają negatywny wpływ na psychikę.



Do podobnych wniosków doszedł Colin Ellard, naukowiec z Uniwersytetu w Waterloo i dyrektor Urban Realities Laboratory. Pięć lat temu zainteresował się pewnym budynkiem na East Houston Street - olbrzymią sieciówką Whole Foods, która "rozepchała się" w barwnym otoczeniu dolnego Manhattanu. W swojej książce, "Miejsca Serca: Psychogeografia Codziennego Życia", napisanej wspólnie z urbanistycznym think-tankiem Muzeum Guggeheima analizuje, co dzieje się w momencie, kiedy ktoś "odwróci się wychodząc z malutkiej, starej restauracji" i zobaczy cały kwartał wypełniony "długą, pustą fasadą marketu Whole Foods". W 2011 roku Ellard zorganizował kilka spacerów po Lower East Side, aby zmierzyć efekt, jaki środowisko miejskie wywołuje na ciele i umyśle. Uczestnicy odpowiadali na określony zestaw pytań na kilku przystankach, wyposażeni dodatkowo w czujniki, które mierzyły przewodnictwo skóry, będące odpowiedzią organizmu na ekscytację. Najniższe wskazanie prawie zawsze odpowiadało monolitycznej bryle Whole Foods. Fizjologia wskazała na znudzenie uczestników. W ich opisach pojawiały się takie słowa jak "puste, monotonne, pozbawione pasji". W sąsiednim kwartale, gdzie znajdowało się "żywe morze restauracji, z wieloma otwartymi drzwiami i oknami" zebrane dane sugerowały bardzo wysoki poziom ekscytacji, potwierdzony zwrotami: "żywe, gęste, społeczne". "Świętym Graalem urbanistyki jest zróżnicowanie i produkowanie nowych bodźców co kilka sekund" mówi Ellard. "W innym wypadku, nasze kognitywne zaangażowanie wyłącza się".

Whole Foods być może zgentryfikowało otoczenie wprowadzając do sprzedaży wysokiej jakości organiczne produkty spożywcze, ale sam budynek stłumił ludzi. Nijakość jego architektury uśpiła ich umysły i ciała. Badania udowadniają, że taki stan nie jest wyłącznie chwilowym utrapieniem. Psychologowie Collen Merrifield i James Danckert sugerują, że nawet małe dawki przestrzennej nudy mogą wywoływać poczucie stresu. Podczas eksperymentu poprosili oni badane osoby o obejrzenie z nałożonymi czujnikami trzech filmów - nudnego, smutnego i interesującego. Co zaskakujące, nuda podniosła poziom kortyzolu i przyspieszyła puls bardziej niż smutek. "Wyobraźcie sobie co w takim razie musi robić z nami nudne otoczenie" pyta Ellard. (...)

Zadaniem projektantów powinno być więc tworzenie świata, który ekscytuje, ale z drugiej strony nie produkuje nadmiernie obciążającej ilości bodźców i informacji: naukowcy nie proponuja, aby wszystkie miasta wyglądały jak Las Vegas czy Times Square.  Jak mówi profesor Brendan Walker, inżynier statków kosmicznych i autor książek "Taxonomy of Thrills" i "Thrilling Designs": "Jesteśmy jako zwierzęta zaprogramowani do odpowiadania na silne wrażenia. Walker pracuje na Uniwerystecie w Nottingham, gdzie w ramach "thrill laboratory" bada za pomocą urządzeń mierzących puls i przewodnictwo skóry odpowiedź organizmu na doświadczenia związane z produkcją adrenaliny, takie jak jazda na diabelskim młynie. Ograniczył on mocne bodźce do zestawu równań ilustrujących potrzebę doświadczania zmian w naszym życiu. Ekscytujące doświadczenia wprowadzają nas w stan pożądanej "dezorientacji", takiej jaka następuje na przykład na moment przed zjazdem kolejką górską w dół. "Ludzie potrzebują pewnej ilości zamieszania i niepewności" mówi naukowiec. "Złożoność jest tak samo istotna w parku rozrywki jak i w architekturze". Ekscytacja środowiskiem i różnorodność wizualna, jak wierzy Walker, pomagają ludzkiej psychice. Kto z nas nie czuje się przytłoczony na samą myśl o konieczności przepracowania całego dnia w labiryncie bezdusznych, białych kubików? Rzędy anonimowych budynków otumaniają nasze zmysły. (...)

Warto, zauważyć, że architektoniczna nuda nie jest związana jedynie z dobrą kondycją przestrzeni. Ludzie często mylą  architekturę odnoszącą sukcesy z miejscami wyglądającymi przyjemnie. Jeżeli chodzi o budynki, za bardzo skupiamy się na estetyce, mówi Charles Montgomery, autor książki "Happy City: Transforming Our Through Urban Design". Dobry projekt polega tak naprawdę na "kształtowaniu infrastruktury emocjonalnej". Niektóre z "najszczęśliwszych" miejsc w Nowym Jorku są, jak podkreśla Montgomery, "na swój sposób brzydkie i zaniedbane". Jednym z najlepszych przykładów jest jego ulubiony blok przy East Houston, który określa jako "społecznie poplątany". W porównaniu z nim budynek Whole Foods wydaje się nowszy i ładniejszy, ale czasami piękno nie jest tym, czego potrzebujemy.





tłum. Ł.S.
fragment artykułu prasowego, całość tutaj:
http://nymag.com/scienceofus/2016/04/the-psychological-cost-of-boring-buildings.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz