rozmawia Czesław Bielecki
Halina Skibniewska: Zacznijmy od te go, że nasza rozmowa nie ma sensu. Z architekturą jak z miłością: dopóki ma się siły, to się ją tworzy, a nie mówi o niej. A poza tym ma pan moje wyroby, niech pan je ocenia. Kiedy projektuję na pewno działa suma doświadczeń, przemyśleń, teorii i niewątpliwie to, co robię - wyraża mój światopogląd, ale mówić o tym...
Architektura: Rozmawiamy w Sejmie, więc nie uwierzę, te jedynym Pani językiem jest język przestrzeni. Zresztą jest to język tak nieprecyzyjny, że nawet z drugim architektem nie może Pani polemizować samą twórczością - bez autokomentarza.
Halina Skibniewska: Szczerze mówiąc, mam tyle roboty, że wolałabym wątpliwości roztrzygać projektując. Projektując, a nie rysując. Nie umiem zasiąść dc rajzbretu i zaczynać od rysowania. Tworzenie architektury rodzi się z wielu źródeł: wiedzy, analizy, doświadczeń, kontaktów z ludźmi i przyrodą, upodobań estetycznych. Ale projektowanie to już kulminacja w mojej pracy architekta: wówczas już nie myśli się rozdzielnie: „społeczeństwo", „ludzkość", „wielka płyta" - ale poszukuje się syntezy - właściwego wyrazu przestrzennego, architektonicznego. Ogromną rolę w tym procesie odgrywa intuicja. Chyba postawy architekta są widoczne w jego dziele, w architekturze, która na ogół trwa i świadczy za lub przeciw i nie daje się, jak nieudany obraz, schować pod łóżko.
Architektura: Pani architektura od początku da się określić formułą: człowiek - człowiek. Zaczynała Pani u Gutta...
Halina Skibniewska: Gutt też określał architekturę przez działanie. Kiedy miałam do wyboru: być asystentką u Gutta lub Pniewskiego, wybrałam Gutta, choć Pniewski był na pewno wielkim architektem...
Architektura: To nie przypadek, też jesteśmy teraz u niego. (Bud. Sejmu projektował Pniewski - red.)
Architektura: To nie przypadek, też jesteśmy teraz u niego. (Bud. Sejmu projektował Pniewski - red.)
Halina Skibniewska: Na pewno, ale wybrałam pracę u Gutta, bo on miał to patrzenie „twarzą w twarz", rozumiał skalę człowieka i jego miejsce w świecie, w świecie przyrody. „Matka" (bliska mi - żona profesora) dowcipkowała kiedyś na temat owej skali, proponując konkurs na dziurkę od klucza. Było w tym tyleż miłości, co wiedzy o człowieku. Kiedy projektowaliśmy u Gutta drzwi, to wiedzieliśmy, że zawsze lepiej, żeby miały np. metr dziewięćdziesiąt dziewięć niż dwa metry.
Architektura: Pani mogłaby wziąć udział w konkursie na zachowanie drzewka morwowego.
Halina Skibniewska: Widzi pan, kiedy uratowałam na Sadach 2 morwy, przesuwając z osi drzwi wejściowych zewnętrzne schodki, to było to dla mnie naturalne (choć dla niektórych niezupełnie). Ale kiedy o tym mówimy, rzecz jest kompletnie upupiająca i czuję się jak na koturnach.
Architektura: Więc pytanie najprostsze: o Pani pierwszą realizację.
Architektura: Więc pytanie najprostsze: o Pani pierwszą realizację.
Halina Skibniewska: Tuż po wojnie - szkoła w Radkowicach: to był początek wszystkiego, co robię do dziś. Byłam tam jednocześnie animatorem działań społecznych i architektem: jest to rola, w której czuję się najlepiej. Historia ze szkołą w Radkowicach była taka: Wanda Pomianowska z Radkowic, wychowanka Doroszewskiego, dziś docent językoznawca - poradziła chłopom, że tylko wtedy będą mieć szybko i darmo projekt szkoły, gdy zwrócą się do największego architekta. Delegacja chłopów przyjechała więc do Warszawy, gdzie im znajomi Wandy Pomianowskiej powiedzieli, że dwaj najwięksi architekci to Pniewski oraz Gutt i że Pniewski pewnie nie będzie chciał szkoły zaprojektować, ale Gutt może im to zrobi. I przyszli do Gutta. A Gutt powiedział: „To jest pani Halina - moja asystentka i ona zaprojektuje wam szkołę". Byłam jeszcze studentką.
Architektura: Pojechała Pani do Radkowic?
Halina Skibniewska: Jeździłam. W tym samym czasie prowadziłam pracownię i podróżowałam do Radkowic, leżących u podnóża Gór Świętokrzyskich. To była chyba wówczas największa moja partycypacja w życiu. Jechało się najpierw do Starachowic, potem do Wierzbnika, z Wierzbnika dziewiętnaście kilometrów pieszo do wsi. Działało jeszcze wtedy zbrojne podziemie, trzeba było więc wchodzić w jakieś układy. Kiedy pojawiałam się w eskorcie na skraju wsi, tylko trzaskały zamykane okiennice. Mała. chuda, naiwna mimo wielu doświadczeń czasu wojny dziewczyna z plecakiem, była tam „panią inżynier". Szkoła była nie tylko faktem architektonicznym, ale społecznym. Cała wieś uczestniczyła w budowie. Razem robiliśmy cegłę. Razem jeździliśmy po drzewo do lasu. Miała to być jednocześnie szkoła, uniwersytet ludowy, teatr.
Halina Skibniewska: Jeździłam. W tym samym czasie prowadziłam pracownię i podróżowałam do Radkowic, leżących u podnóża Gór Świętokrzyskich. To była chyba wówczas największa moja partycypacja w życiu. Jechało się najpierw do Starachowic, potem do Wierzbnika, z Wierzbnika dziewiętnaście kilometrów pieszo do wsi. Działało jeszcze wtedy zbrojne podziemie, trzeba było więc wchodzić w jakieś układy. Kiedy pojawiałam się w eskorcie na skraju wsi, tylko trzaskały zamykane okiennice. Mała. chuda, naiwna mimo wielu doświadczeń czasu wojny dziewczyna z plecakiem, była tam „panią inżynier". Szkoła była nie tylko faktem architektonicznym, ale społecznym. Cała wieś uczestniczyła w budowie. Razem robiliśmy cegłę. Razem jeździliśmy po drzewo do lasu. Miała to być jednocześnie szkoła, uniwersytet ludowy, teatr.
Architektura: Musiała to być szkoła środowiskowa. Może właśnie dlatego idea takiej szkoły poszła w zapomnienie, bo nie było później takiej presji społecznej.
Halina Skibniewska: Zasada architektoniczna była prosta: mur z cegły silikatowej. Drewniana płatew ciągła, pokrycie z falistego eternitu. Klasy były kwadratowe, to dawało lepszą organizację pracy i największe oszczędności przy ogrzewaniu piecowym. W wiele lat później znalazłam w przewodniku po Górach Świętokrzyskich określenie szkoły w Radkowicach jako przykład stylu „szwedzko-chłopskiego". Od tej budowy zaczęła się wielka przyjaźń między mną a Radkowicami: chłopi przyjeżdżali na skargę, kiedy im nie pozwalano bydła wypasać w lesie. A potem chcieli mieć nowy kościół. Kościół to już trudna rzecz, bo to nie jest relacja „nos w nos", a symbolika, abstrakcja.
Architektura: Zdaje się, że nigdy nie pociągała Pani architektura monumentalna?
Halina Skibniewska: Rzeczywiście, ale monumentalność w prymitywnym, potocznie ujmowanym sensie. Radkowice chciały mieć wspaniały kościół z cegły i kamienia, jak sąsiednie wsie. Kościół porządny, prestiżowy. Objechaliśmy okolice i znaleźliśmy stary modrzewiowy kościół z 1621 r. z dachem, który „śpiewa". Stał na uboczu, wieś miała już nowy, murowany. Uzyskaliśmy zgodę urzędu konserwatorskiego na przeniesienie, ale nie mogłam tego przecież zrobić wbrew wsi. Zaczęłam od przekonywania księdza. Kiedy on był już po mojej stronie, zaczął przekonywać wieś. Trwało to dwa lata. Wspaniałym animatorem tej akcji była Wanda Pomianowska. osoba niezwykła. Wiejski cieśla dwa lata rozbierał i dwa lata składał ten Piękny kościół. Stoi w Radkowicach do dziś.
Architektura: A jednak: na początku było słowo. Do dziś jest Pani za dialogiem, a nie monologiem architekta.
Halina Skibniewska: Rzeczywiście, ale monumentalność w prymitywnym, potocznie ujmowanym sensie. Radkowice chciały mieć wspaniały kościół z cegły i kamienia, jak sąsiednie wsie. Kościół porządny, prestiżowy. Objechaliśmy okolice i znaleźliśmy stary modrzewiowy kościół z 1621 r. z dachem, który „śpiewa". Stał na uboczu, wieś miała już nowy, murowany. Uzyskaliśmy zgodę urzędu konserwatorskiego na przeniesienie, ale nie mogłam tego przecież zrobić wbrew wsi. Zaczęłam od przekonywania księdza. Kiedy on był już po mojej stronie, zaczął przekonywać wieś. Trwało to dwa lata. Wspaniałym animatorem tej akcji była Wanda Pomianowska. osoba niezwykła. Wiejski cieśla dwa lata rozbierał i dwa lata składał ten Piękny kościół. Stoi w Radkowicach do dziś.
Architektura: A jednak: na początku było słowo. Do dziś jest Pani za dialogiem, a nie monologiem architekta.
Halina Skibniewska: W trakcie projektowania osiedla Sady I - prowadziłam rozmowy z dziećmi. Dzieci rozumowały racjonalniej niż wielu dorosłych. Kiedy pokazałam pierwszy projekt Sadów, to powiedziano mi, że są niezgodne z duchem WSM-u. Wtedy odparłam, że mogę się tylko wycofać, bo nie sposób dyskutować z duchami materialistów. Wówczas wstał ówczesny prezes Leśniewski, człowiek mądry i autentyczny działacz spółdzielczy i powiedział: „Nie bardzo rozumiem projekt. Ale może spróbujemy, pani Halino."
Architektura: Zaczynała więc Pani w atmosferze nieufności?
Halina Skibniewska: A dziś zespół (od I do V) Sadów liczy 15 tysięcy mieszkańców. Założyłam wówczas, że należy zaproponować strukturę całości, bliżej sprecyzować wyraz niektórych elementów ciągłych, a poszczególne zespoły projektować w miarę zbliżania się realizacji. Jeśli ktoś ma wizję całości, to stale cierpi, bo co dwa lata wszystko się u nas zmienia. Sady, które realizowało się 12 lat, są dziś przeglądem kolejnych poglądów i możliwości realizacyjnych lat sześćdziesiątych. Na Sadach I można było jeszcze projektować własne budynki z detalami i urbanistykę, na Sadach II miały stać trzy jedenastokondygnacyjne punktowce, ale w ramach oszczędności kazano mi dostawić jeszcze jeden. Nie zrealizowano też w parterach pierwszych mieszkań dla kalek, które tam zaprojektowałam. W Sadach III - operowałam już budynkami z katalogu, ale jeszcze w ramie H. W Sadach IV - realizowałam obce projekty z wielkiej płyty (Gutt mówił o tych budynkach, że mają kurne chaty na dachu). Podobnie w Sadach V. Usiłowałam tylko z tych budynków kształtować urbanistykę.
Architektura: Oszczędności te były dyktowane faktycznym tempem budowy, czy założone a priori?
Halina Skibniewska: Sądzę, że były to założenia ideologiczne. Oszczędności szły wówczas dużo dalej. Ja realizowałam jeszcze budynki katalogowe, ale nie tzw. oszczędnościowe. Tych bym nie robiła. Stworzono fikcję tzw. oszczędnościowego budownictwa mieszkaniowego. I nikt nie trudził się wyliczeniem, że nie opłaca się po prostu budować wspólnych urządzeń sanitarnych, bo kto będzie je sprzątał, bo epidemie itd. Można i należy żądać od architekta najlepszych rozwiązań w ramach określonych środków (choć projektant powinien mieć jednocześnie wpływ na dobór właściwych procesów wykonawczych). Ale przecież nie o to chodziło. Nasuwają się przy tym dwa pytania: czy właśnie ta ilość środków, którą wygospodarowano w budżecie była właściwa i czy właściwie była postawiona idea prefabrykacji, skoro nie zarabiało się na niej w konsekwencji ani czasu, ani pieniędzy. To wszystko trąciło towiańszczyzną, mitologią.
Architektura: Problem jest stary, choć aktualny i dziś. Aalto w którymś ze swoich wykładów wyśmiewał taki "ekonomizm" w architekturze, mówiąc, że przy danej np. wysokości budynku odpowiedź na pytanie, kiedy będzie on najtańszy jest bardzo prosta: wtedy, gdy będzie najgrubszy i najdłuższy. Znalazł nawet formułę ogólną: im bardziej nieludzka architektura, tym tańsza.
Architektura: Problem jest stary, choć aktualny i dziś. Aalto w którymś ze swoich wykładów wyśmiewał taki "ekonomizm" w architekturze, mówiąc, że przy danej np. wysokości budynku odpowiedź na pytanie, kiedy będzie on najtańszy jest bardzo prosta: wtedy, gdy będzie najgrubszy i najdłuższy. Znalazł nawet formułę ogólną: im bardziej nieludzka architektura, tym tańsza.
Halina Skibniewska: Co prawda znam wiele osiedli tanich i nie tanich bardzo złych, choćby przykłady francuskie: HLM i inne.
Architektura: Ale HLM-y miały jedną i zaletę: w ramach pewnej skromnej ilości środków architekt miał swobodę projektowania. Nikt nie ustalał z góry, co jest bardziej ekonomiczne.
Halina Skibniewska: Sady - wbrew opowiadaniom - były racjonalnie ekonomiczne. Oszczędności uzyskałam na godziwym zwiększaniu głębokości traktów. Szukałam korzystnego stosunku obwodu ścian zewnętrznych do powierzchni rzutu. Każdy punktowiec-grubas w Sadach I odpowiada konwencjonalnemu budynkowi 3-klatkowemu. A więc wymagałby więcej miejsca. Poszukiwałam poza tym budynków z narożnikami dla mieszkań "elastycznych", a mających przy tym dwa różne światła i dwa różne widoki w pokoju dziennym...
Architektura: To znaczy zmieściła się Pani we wskaźniku kosztów?
Halina Skibniewska: W założonych kosztach wskaźnikowych (wówczas ok 2200 zł za m2) zmieściły się poza tym: okna typu Karpowicza, drewniane żaluzje do wietrzenia, staranne wyposażenie klatek, przemyślane drzwi wejściowe, daszki i zróżnicowana podłoga osiedla wraz z tzw. małą architekturą (za uzupełniające - powszechne na Sadach wyposażenie kuchni i szafy dopłacali użytkownicy). Prezes Leśniewski powiedział: „W tej sumie zgadzam się na wszystko". Przy budowie Sadów udałosię wciągnąć w tę grę wykonawców. Grę o jakość.
Architektura: Czy nie funkcjonowało tu paradoksalne prawo kontrastu - gdzie indziej zrobimy gorzej, więc tu możemy zrobić lepiej?
Halina Skibniewska: E, to chyba zbyt skomplikowane. Dla mnie architektura to nie zapis graficzny. Architekturę trzeba zbudować. Ja w tę pracę wkładam wszystko: głowę, ręce, serce, nogi... Miałam szansę przekonać wykonawców; może ich ująć. Trafiłam na dobry zespół - pierwsze Sady budowaliśmy w dobrych stosunkach i w „kooperacji". Kiedy są kłopoty, idę na budowę i razem z majstrem próbujemy coś wymyślić- Nigdy nie mówię o moich realizacjach: to nie moje, bo „oni" mi zmienili.
Architektura: Teraz jest Pani jednocześnie architektem i wicemarszałkiem Sejmu. Czy sądzi Pani, że wszyscy architekci w Polsce mogą robić nieprzeciętną architekturę w tej najbardziej przeciętnej, jaką jest mieszkalnictwo?
Architektura: Czy nie funkcjonowało tu paradoksalne prawo kontrastu - gdzie indziej zrobimy gorzej, więc tu możemy zrobić lepiej?
Halina Skibniewska: E, to chyba zbyt skomplikowane. Dla mnie architektura to nie zapis graficzny. Architekturę trzeba zbudować. Ja w tę pracę wkładam wszystko: głowę, ręce, serce, nogi... Miałam szansę przekonać wykonawców; może ich ująć. Trafiłam na dobry zespół - pierwsze Sady budowaliśmy w dobrych stosunkach i w „kooperacji". Kiedy są kłopoty, idę na budowę i razem z majstrem próbujemy coś wymyślić- Nigdy nie mówię o moich realizacjach: to nie moje, bo „oni" mi zmienili.
Architektura: Teraz jest Pani jednocześnie architektem i wicemarszałkiem Sejmu. Czy sądzi Pani, że wszyscy architekci w Polsce mogą robić nieprzeciętną architekturę w tej najbardziej przeciętnej, jaką jest mieszkalnictwo?
Halina Skibniewska: Po pierwsze fakt, że jestem wicemarszałkiem Sejmu powiększa przede wszystkim wiedzę i określa stosunek do spraw społeczeństwa. Mało kto wie, ile mam różnych kontaktów z ludźmi. Natomiast pozycja ta jest w pewnych sytuacjach balastem. Nie mogę sobie pozwolić na wszystkie chwyty w dość brutalnej walce, jaką trzeba prowadzić o architekturę. Po drugie: - mieszkalnictwo - wbrew opiniom niektórych uważam za podstawowe zadanie architektoniczne, za podstawowe tworzywo krajobrazu. Dlatego interesują mnie szczególnie dwa obszary: środowisko społeczne i środowisko przyrodnicze. Gdy na Sadach II ratowałam wszelkimi sposobami starą aleję kasztanową, to nie tylko z powodu zamiłowania do przyrody. Ratowałam podstawową wartość architektoniczną, bo starodrzew stanowi istotny element Krajobrazu.
Architektura: W pewnym momencie nie uciekła Pani przed typizacją na Sadybie.
Halina Skibniewska: Już na Sadach III, IV, na Woli i na Sadybie operowałam budynkami katalogowymi. Ale i w tym czasie przeprowadzałam wybór, nie robiłam wszystkiego. Odmówiłam zaprojektowania zespołu mieszkaniowego tuż przy towarowej trasie kolejowej i wiadukcie, w rejonie Dworca Gdańskiego, mimo że demagogicznie zarzucano mi. że „wolę, żeby ludzie mieszkali pod mostem". Dla Sadów zaprojektowałam szkołę środowiskową, którą udało mi się zrealizować 12 lat później - na Sadybie. Na Sadach II w 1960 roku zaprojektowałam samodzielne mieszkania dla osób niesprawnych - starszych oraz kalek - a zrealizowałam je dopiero po 15 latach. Od lat obserwuję sytuację matek pracujących więc usiłowałam zrealizować lekkie, ładne przedszkole z drewna. Dopiero rok temu udało się je zrobić i to gdzie - w Sokółce Podlaskiej. W przedszkolu tym udało się wprowadzić konstrukcję z Cierpic Teraz z mieszkańcami Sadyby usiłujemy doprowadzić do budowy krytej pływalni.
Architektura: Wracając do tego, co nazywa Pani „typowizną": istnieją u nas równolegle dwa groźne nurty: architektura bez urbanistyki i urbanistyka bez architektury. W ramach pierwszego włącza się nowe domy w istniejącą zabudowę, powołując się na zasadę kontrastu. W ramach drugiego "kompensuje" się braki architektury urbanistyką.
Architektura: W pewnym momencie nie uciekła Pani przed typizacją na Sadybie.
Halina Skibniewska: Już na Sadach III, IV, na Woli i na Sadybie operowałam budynkami katalogowymi. Ale i w tym czasie przeprowadzałam wybór, nie robiłam wszystkiego. Odmówiłam zaprojektowania zespołu mieszkaniowego tuż przy towarowej trasie kolejowej i wiadukcie, w rejonie Dworca Gdańskiego, mimo że demagogicznie zarzucano mi. że „wolę, żeby ludzie mieszkali pod mostem". Dla Sadów zaprojektowałam szkołę środowiskową, którą udało mi się zrealizować 12 lat później - na Sadybie. Na Sadach II w 1960 roku zaprojektowałam samodzielne mieszkania dla osób niesprawnych - starszych oraz kalek - a zrealizowałam je dopiero po 15 latach. Od lat obserwuję sytuację matek pracujących więc usiłowałam zrealizować lekkie, ładne przedszkole z drewna. Dopiero rok temu udało się je zrobić i to gdzie - w Sokółce Podlaskiej. W przedszkolu tym udało się wprowadzić konstrukcję z Cierpic Teraz z mieszkańcami Sadyby usiłujemy doprowadzić do budowy krytej pływalni.
Architektura: Wracając do tego, co nazywa Pani „typowizną": istnieją u nas równolegle dwa groźne nurty: architektura bez urbanistyki i urbanistyka bez architektury. W ramach pierwszego włącza się nowe domy w istniejącą zabudowę, powołując się na zasadę kontrastu. W ramach drugiego "kompensuje" się braki architektury urbanistyką.
Halina Skibniewska: Stosuje się te same praktyki projektowe także w konkursach niezależnie od skali zadań, w zespołach dła 1000 i 100 000 mieszkańców. Zwyczaj definiowania architektury już w skali planu szczegółowego tzw. klockowanie, bez względu na wielkość terenu i okres realizacji, prowadzić musi do depresji i w momentach odstępstw od projektu, i w końcowym efekcie realizacji - przykładem monotonia i pustka wielu osiedli. Ten sposób myślenia pogłębia jeszcze operowanie skończonymi „wizjami" wyrwanymi z kontekstu przestrzennego. Zygmunt Skibniewski nazywa te "wizje" architekturą spadochronową, zrzuconą przypadkowo na dowolny teren. Nie mówię tu o planowaniu przestrzennym. Jeśli architekt twierdzi, że jest twórcą od dziurki od klucza po plan krajowy, to jest to naiwne, a nawet szkodliwe. W ten sposób powstają osiedla budowane jak na Marsie. W osiedlu Sady, czy Szwoleżerów determinantą było dla mnie każde wartościowe drzewo, istniejący budynek, widok na coś.
Architektura: Ale Pani akurat działa w sytuacjach jut zdeterminowanych - przy Sadach był określony przestrzennie narożnik Stołecznej i Krasińskiego, przy Szwoleżerów trudno było zignorować Łazienki.
Halina Skibniewska: Główną trudnością w projektowaniu Białołęki była skala zadania (25 000 mieszkańców) i konieczność realizacji „jednym rzutem" całości. Natomiast i Białołęka posiada szereg determinant: z jednej strony związanych z właściwościami terenu jak np. walory przyrodnicze oraz istniejąca rozproszona zabudowa, a z drugiej wytycznych przekazanych z planu ogólnego. Niektóre z nich, jak poszatkowanie terenu komunikacją tranzytową, czy założona a priori chłonność terenu poparta studium zabudowy o wysokości do 25 kondygnacji są trudne do przyjęcia. Każda skala wymaga swoich decyzji, ale te decyzje można czasem zmienić. Choć na pewno nie mogę już zaprojektować w Białołęce gniazdowych siedlisk dla warzywnictwa, które w moim odczuciu byłyby optymalne w tej lokalizacji. Mogę natomiast przekonywać i przekonać moich decydentów o potrzebie zmian pewnych determinant które w skali aktualnego opracowania okazują się błędne.
Architektura: Ale Pani akurat działa w sytuacjach jut zdeterminowanych - przy Sadach był określony przestrzennie narożnik Stołecznej i Krasińskiego, przy Szwoleżerów trudno było zignorować Łazienki.
Halina Skibniewska: Główną trudnością w projektowaniu Białołęki była skala zadania (25 000 mieszkańców) i konieczność realizacji „jednym rzutem" całości. Natomiast i Białołęka posiada szereg determinant: z jednej strony związanych z właściwościami terenu jak np. walory przyrodnicze oraz istniejąca rozproszona zabudowa, a z drugiej wytycznych przekazanych z planu ogólnego. Niektóre z nich, jak poszatkowanie terenu komunikacją tranzytową, czy założona a priori chłonność terenu poparta studium zabudowy o wysokości do 25 kondygnacji są trudne do przyjęcia. Każda skala wymaga swoich decyzji, ale te decyzje można czasem zmienić. Choć na pewno nie mogę już zaprojektować w Białołęce gniazdowych siedlisk dla warzywnictwa, które w moim odczuciu byłyby optymalne w tej lokalizacji. Mogę natomiast przekonywać i przekonać moich decydentów o potrzebie zmian pewnych determinant które w skali aktualnego opracowania okazują się błędne.
Architektura: Pani kwestionuje słuszność określonych ograniczeń, ale nie kwestionuje Pani samej potrzeby ich istnienia, w przeciwieństwie do wieli naszych kolegów.
Halina Skibniewska: Nie mogę abstrahować od faktów, rozwoju historycznego. Uważam, że jest w architekturze jakaś kontynuacja, przekazywanie pałeczki. Wołałabym, żeby każdy projektował na ograniczonym terenie, żeby mógł rozmawiać z człowiekiem, żaby czuło się różne ręce, różne myślenie. Więc, dopiero użytkownik miałby prawdziwy wybór. Nie mogę kwestionować ograniczeń, bo tylko dzięki generalnej, ciągłej strukturze z góry określonej, możliwa jest kontynuacja.
Architektura: Jednak w projekcie Białołęki wiele ram musi Pani sama sobie wyznaczyć.
Halina Skibniewska: Muszę tu symulować użytkowników. Staram się za wszelką cenę pozbawić te 25 000 osób anonimowości. Próbuję ich pogrupować. Działam na podstawie moich doświadczeń i znajomości postaw maszkańców, nie zawsze jasno sformułowanych. Potrzebna jest jaszcza intuicja.
Architektura: Kiedyś architektura była odpowiedzią na parametry obiektywne ale się nimi nie zajmowała. Teraz zajmujemy stę parametrami obiektywnymi, a znika architektura która jest odpowiedzią na pytanie użytkownika.
Hanna Skibniewska: W przeszłości istniała prawdziwa odpowiedzialność społeczna architekta. Użytkownicy nie pozwoliliby mu zbudować czegoś wbrew sobie. Mówiąc między nami, architekt ma teraz wielką władzę. Wciąż się zastanawiam, kto będzie mieszkał w Białołęce.
Architektura: Będzie mieszkał ten, kto dostanie tam mieszkanie.
Halina Skibniewska: Na to już nie ma rady. Ale mogę tym ludziom dać choć jakąś częściową rekompensatę za uciążliwe warunki, w jakich - bo to już dziś wiem - będą podróżować do pracy. Kto może chcieć tam mieszkać? Ktoś, kto ma dużą rodzinę, bo będzie mógł sobie powiedzieć, że dzieci wychowają się w zdrowych warunkach: w lesie, na wydmach. Dorosły też może sobie powiedzieć, że mieszka w Białołęce dla kontaktu z przyrodą. Żeby przyszły mieszkaniec mógł zauważyć, że ma coś za coś, już dziś muszę o to coś walczyć - choćby o to kilkadziesiąt starych dębów. Inna rzecz, to miejsca pracy które ściągam do Białołęki m.in. spółdzielczość Inwalidzką, żeby ludzie kalecy mieszkający w zaadaptowanych dla nich mieszkaniach - mieli gdzie pracować. Mieszkanie kaleki określa cały jego los.
Architektura: Słowem stara się Pani określić jak najdalszy horyzont czasowy w Białołęce. Zdaje się. że nigdy nie uwierzyła Pani modzie na architekturę jednorazowego użytku?
Halina Skibniewska: Happening w żelbecie? Powiedzieć, że architektura naszego pokolenia będzie trwała 10-15 lat, to zwykłe świństwo, skoro zbudowana jest z bardzo trwałych elementów. Ja biorę to ograniczenie na serio.
Architektura: Czy sądzi Pani, że po epoce oszczędnościowego budownictwa zaczniemy przebudowywać „blokowiska", jak w publikowanym ostatnio w „Architekturze" przykładzie wiedeńskim?
Halina Skibniewska: Nazwałam to kiedyś rehabilitacją i miano to mi bardzo za złe.
Architektura: Można mówić o sanacji starej zabudowy, bo jest chora. Dzisiejsza jest po prostu kaleka.
Halina Skibniewska: Dlatego jest to tak źle odbierane: ani chory, ani zdrowy organizm nie potrzebuje protez. Tylko kaleki. W studium podyplomowym robiliśmy z dwójką słuchaczy projekt takiej rehabilitacji dla jednego z białostockich osiedli. Robiliśmy ten projekt w skromnym zakresie: mamy na naszym studium tylko dziewięć spotkań w ciągu roku. Niemniej drogą rozmów z mieszkańcami ustaliliśmy, co im najbardziej przeszkadza i przyjęliśmy jakiś program działania. Najpierw przeniesiemy starą fabryczkę, która bardzo hałasuje. Później wyremontujemy XIX-wieczny budynek i zrobimy w nim klub osiedlowy itd. Weszliśmy w kontakt z władzami. Obie słuchaczki studium do dziś kontynuują zadanie: jest w tym jakiś obowiązek wobec ludzi. Otworzyć im coś i sobie pójść - to ohydne.
Architektura: To chyba w dużym stopniu sprawa temperamentu. Nie wszyscy projektanci lubią dojeżdżać do swojej architektury.
Halina Skibniewska: Dla mnie największym komplementem dla mojej architektury jest powiedzenie: „chcę mieszkać u Skibniewskiej". Zakładam pewne sztywne podstawy, a potem lubię „klecić". Stąd ta potrzeba rozmów z ludźmi. Kiedy zauważyłam, że na tablicach, stojących na podwórzach Sadów powtarza się nazwisko jakiegoś chłopca z niedwuznacznym komentarzem, poszłam do Jego ojca i powiedziałam: „Proszę Pana, dzieje się coś niedobrego między dziećmi z Sadów a Pana synem. Niech Pan spróbuje się temu przyjrzeć".
Architektura: W jednym z ostatnich opracowań napisała Pani, cytując Umberto Eco: „przestrzeń wolna nie może być próżnią między przedmiotami, ale przybiera postać formy wśród innych form".
Halina Skibniewska: Jak na plakacie: każda forma coś znaczy. I to, co jest wokół niej i brak samej formy. To samo jest w architekturze: jest nonsensem uważać, że liczą się same budynki, kiedy żaden z nich nie da się. oddzielić od kontekstu - negatywu formy, jakim jest przestrzeń wolna, krajobraz.
Architektura: Wiadomo, czym w przeszłości pełne i puste elementy przestrzeni były stymulowane: komunikacją...
Halina Skibniewska: Reprezentacją, względami symbolicznymi, klimatem.
Architektura: Już Witruwiusz określił, jakie ulice trzeba budować w miastach południowych, a jakie w północnych, ale jakie czynniki mają dziś określić, które elementy przestrzeni mają być pełne, a które puste?
Halina Skibniewska: W Białołęce próbuję to zrobić przez narzucenie struktury całości ze szczególnym uwzględnieniem elementów ciągłych. Chcę nadać tym elementom ciągłym bardzo zróżnicowany wyraz architektoniczny, ukształtować ich krajobraz zależnie od roli, jaką mają spełniać w życiu „miasta" Białołęka. Wpływ na kształtowanie tych ciągów mają m.in. wnioski z analizy uwarunkowań środowiska biotycznego: np. hałasu, klimatu, światła, korytarzy „ekologicznych" itd. Zaproponowanych zasad kształtowania tych elementów ciągłych chciałabym trzymać się w ciągu całego procesu powstawania projektu i realizacji. Proponuję, tu będzie ulica reprezentacyjna - główna ulica Białołęki, tu deptak przy plantach, tu ciągi szkolne. Chciałabym, aby czytać można było Białołękę jak książkę - trawestując powiedzenie Hugo. Założenie takie pozwoli mi nanizać na tę strukturę różne wątki architektoniczne, kolejne „anegdoty" przestrzenne. Powstanie pewna całość, choćby robiło ją wiele osób i w różnym czasie.
Architektura: Za punkt wyjścia przyjmuje Pani kryterium semiotyczne?
Halina Skibniewska: Tak. Inaczej wygląda „corso", inaczej przestrzeń prywatna. Chciałabym żeby ludzie „wskoczyli" w ten system znaków, uzupełniali go. Dlatego w skali 1:2000 nie rysuję poszczególnych domów mieszkalnych, choć sygnalizuję ciągi I punkty zainteresowań, wydarzeń, jeżeli jest przejście, idzie się na coś. Nie rysując teraz domów umożliwię w przyszłości definiowanie rozwiązań szczegółowych przez motywy lokalne.
Architektura: Jest to więc propozycja innego zapisu graficznego?
Halina Skibniewska: Tak. Uważam, że zapis architektoniczny nie ma nic wspólnego - wbrew potocznym skojarzeniom - z zapisem malarskim. Dla malarza zapis jest jednocześnie dziełem. Dla architekta zapis graficzny- tak jak dla muzyka zapis nutowy -jest tylko środkiem prowadzącym do celu - realizacji dzieła... Uff... ale mnie pan zmęczył, przecież „to nie jest okręt to jest katastrofa", jak powiedział Kubuś Puchatek płynąc na odwróconym parasolu po wzburzonym morzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz