Pytania o naturę poznania nie należą, z historycznego punktu
widzenia, do pierwszej linii obrony fotografów. Najwcześniejsze kontrowersje
skupiają się wokół pytania o to, czy wierność pozorom powierzchowności i
zależność fotografii od maszyny nie uniemożliwiają jej awansu do rangi sztuki
pięknej – w odróżnieniu od zwykłego praktycznego rzemiosła, gałęzi nauki i
handlu. (Od samego początku było jasne, że zdjęcie przynoszą pożyteczne, a
często zdumiewające informacje. Dopiero po tym, jak fotografia została uznana
za sztukę, ci, którzy ją uprawiali, zaczęli się martwić o to, co wiedzą, i o
to, jakiej wiedzy w głębszym sensie tego słowa dostarcza ich profesja). Przez
około stulecie obrona fotografii była równoznaczna z walką o uznanie jej za
sztukę. Przeciwko zarzutom bezdusznego, mechanicznego kopiowania rzeczywistości
fotografowie wysuwali argumenty głoszące, że ich zawód stanowi awangardę buntu
przeciwko stereotypowym sposobom patrzenia na świat i jest sztuką równie
wartościową jak malarstwo.
Obecnie fotografowie są ostrożniejsi w swoich twierdzeniach.
Od chwili gdy fotografia stała się szacowną dziedziną sztuki, nie szukają już
alibi, jakiego ongiś dostarczało uznanie ich prac za dzieła sztuki. Na każdego
znanego fotografa amerykańskiego, który dumnie utożsamiał swoje prace z
dążeniami sztuki (Stieglitz, White, Siskind, Callahan, Lange, Laughlin),
przypada paru takich, którzy w ogóle nie chcą słyszeć o tym porównaniu. „To bez
znaczenia, czy dzieła wykonane aparatem fotograficznym podpadają pod kategorię
sztuki” – napisał Strand w latach dwudziestych, a Moholy-Nagy oświadczył, że „to
nieistotne, czy fotografia daje nam dzieła sztuki, czy też nie”. Fotografowie,
którzy dojrzewali zawodowo w latach czterdziestych albo później, są śmielsi,
otwarcie lekceważą sztukę, utożsamiają ją ze sztucznością. Twierdzą na ogół, że
odkrywają, zapisują, beznamiętnie obserwują, są świadkami, poszukują – lecz nie
tworzą dzieł sztuki. Na początku to właśnie związek fotografii z realizmem
postawił ją w permanentnie dwuznacznej sytuacji względem sztuki; obecnie czyni
to jej modernistyczne dziedzictwo. Sam fakt, że uznani fotografowie nie mają
już ochoty na dyskusję o tym, czy ich twórczość jest, czy nie jest sztuką
(prócz oświadczenia, że ich dzieło nie ma nic wspólnego ze sztuką), ukazuje
nam, do jakiego stopnia przyjmują oni za naturalną koncepcję sztuki lansowaną
przez zwycięski modernizm: im lepsza sztuka, tym silniej musi podminowywać
tradycyjne dążenia sztuki. Modernistyczny gust powitał z zadowoleniem
bezpretensjonalną działalność fotografów, którą można traktować, nieomal wbrew
jej samej, jako wielką sztukę.
Nawet w dziewiętnastym wieku, kiedy uważano, iż fotografia
ewidentnie potrzebuje obrony jako sztuka, linia owej obrony nie była stabilna. Po
tezie Julii Margaret Cameron, że fotografia jest sztuką, ponieważ – podobnie jak
malarstwo – poszukuje piękna, przyszedł czas na twierdzenia Henry’ego Peacha
Robinsona w duchu Oscara Wilde’a, że fotografia jest sztuką, gdyż potrafi
kłamać. Na początku dwudziestego stulecia opinia wyrażona przez Alvina Langdona
Coburna, iż fotografia jako szybki, bezosobowy rodzaj postrzegania jest „najnowocześniejszą
ze sztuk”, współzawodniczyła z pochwałami Westona, który sławił ją jako nowy
środek indywidualnej wizualnej twórczości. W ostatnich latach pojęcie sztuki
zużyło się jako narzędzie polemiki: rzeczywiście, część ogromnego prestiżu
zdobytego przez fotografię jako formę sztuki jest wynikiem jej deklarowanej
ambiwalencji wobec statusu samej siebie jako sztuki. Kiedy fotografowie dziś
zaprzeczają, że tworzą dzieła sztuki, to dlatego że są przekonani, że tworzą
coś lepszego. Zaprzeczenia te mówią nam więcej o nadwątlonej pozycji różnych
koncepcji sztuki niż o tym, czy sama fotografia jest sztuką.
Mimo wysiłków współczesnych fotografów, którzy starają się
wyegzorcować i odpędzić od siebie widmo sztuki, coś jeszcze z niej przetrwało.
Kiedy na przykład zawodowi fotografowie protestują przeciwko drukowaniu ich
zdjęć w książkach czy czasopismach od krawędzi do krawędzi strony, przywołują
model odziedziczony po innej sztuce; jak obrazy oprawia się w ramy, tak
fotografie powinny być ujęte w białe puste przestrzenie. Inny przykład: wielu
fotografów wciąż preferuje zdjęcia czarno-białe – uważa je za bardziej
taktowne, w lepszym guście niż barwne – albo mniej voyeurystyczne, mniej sentymentalne,
przywołujące rzeczywistość w sposób mniej prostacki. Prawdziwą jednak przyczyną
przedkładania zdjęć czarno-białych nad barwne jest ukryte porównanie z
malarstwem. We wstępie do albumu zdjęć Images
a la sauvette (w wydaniu angielskim „Decydujący moment”, 1952)
Cartier-Bresson uzasadnił swą niechęć do koloru szeregiem ograniczeń
technicznych; zwłaszcza zbyt niską czułością filmu barwnego, co prowadzi do
zmniejszenia głębi ostrości. Ale po błyskawicznym rozwoju technologii filmów
barwnych w ciągu ostatnich dwudziestu lat, technologii umożliwiającej osiąganie
wszystkich subtelnych odcieni i takiej ostrości, jakiej dusza zapragnie,
Cartier-Bresson został zmuszony do zmiany argumentacji i proponuje obecnie, by
fotografowie uczynili z odrzucenia barwy zasadę postępowania. W jego wersji
owego utrzymującego się mitu o podziale terytorialnym między malarstwem i
fotografią – po wynalezieniu tej ostatniej – kolor przypadł w udziale
malarstwu. Wzywa więc fotografów do oparcia się pokusie i do dotrzymania
warunków tego podziału.
Ktoś, kto wciąż jeszcze określa fotografię jako sztukę, zawsze
próbuje bronić pewnych granic. Okazuje się to jednakowoż niemożliwe: wszelkie
próby ograniczenia jej do pewnych tematów lub technik, jakkolwiek płodne by się
okazały, skazane są na przegraną. W samej bowiem naturze fotografii kryje się
eklektyczna forma widzenia, która – wykorzystywana z talentem – jest niezawodnym
narzędziem twórczym. (Jak zauważa John Szarkowski, „utalentowany fotograf
potrafi dobrze sfotografować wszystko”). Stąd jej odwieczna wojna ze sztuką,
pojęciem, które (do niedawna) oznaczało owoc wybiórczego i dyskryminującego
sposobu patrzenia i dla którego kryterium prawdziwego osiągnięcia było
rzadkością. Jest rzeczą zrozumiałą, że fotografowie niechętnie wyrzekali się
prób ściślejszego określenia, czym jest dobra fotografia. Jej historia obfituje
w szereg spolaryzowanych dyskusji – odbitka normalna a odbitka retuszowana,
zdjęcie skomponowane i dokumentalne – każda z nich jest formą sporu o stosunek
fotografii do sztuki: na ile może się ona do sztuki zbliżyć, zachowując zarazem
swe roszczenie do nieograniczonych zdobyczy wizualnych. Ostatnio popularny stał
się pogląd, że wszystkie te spory już się przeżyły, co nasuwałoby myśl, że
debata została rozstrzygnięta. Ale jest mało prawdopodobne, by obrońcy
fotografii jako sztuki kiedykolwiek całkowicie umilkli. Tak długo, jak długo
pozostanie ona nie tylko nienasyconym sposobem patrzenia na świat, ale i
sposobem, który rości sobie pretensje do osobliwości, nadzwyczajności i
odrębności, jej twórcy dalej będą uciekać (być może po kryjomu) do już
zbrukanych, choć wciąż jeszcze prestiżowych sanktuariów sztuki.
Fotografowie, którzy sądzą, że robiąc zdjęcia, są wolni od
pretensji sztuki malarskiej, przypominają abstrakcyjnych ekspresjonistów,
którzy wyobrażali sobie, że malując, oddalają się od sztuki – czy Sztuki
(ponieważ traktował płótno jako pole działania, a nie jako przedmiot). A
większa część prestiżu fotografii, który ostatnio zyskała jako sztuka, opiera
się na zbieżności roszczeń jej twórców oraz poglądów malarzy i rzeźbiarzy
czasów nam najbliższych*. Pozornie nienasycony apetyt na fotografię w latach
siedemdziesiątych wyraża coś więcej niż przyjemność odkrywania i badania
względnie zaniedbanej dziedziny sztuki; zawdzięcza on swą gorączkowość pragnieniu,
by potwierdzić odrzucenie sztuki abstrakcyjnej – co było jedną z tendencji
pop-artu lat sześćdziesiątych. Skupienie na fotografii przynosi ogromną ulgę
wrażliwości zmęczonej bądź pragnącej uniknąć psychicznego wysiłku, jakiego
wymaga sztuka abstrakcyjna. Klasyczne malarstwo modernistyczne zakłada wysoko
rozwiniętą umiejętność patrzenia oraz znajomość innych sztuk i koncepcji
pojawiających się w historii sztuki. Fotografia, podobnie jak pop-art,
zapewnia odbiorców, że sztuka nie jest trudna – że bardziej chodzi tu o temat
niż sztukę.
Fotografia to najbardziej skuteczny nośnik gustów
modernistycznych w wersji pop; z jej gorliwością do demaskowania wysokiej
kultury przeszłości (koncentruje się na skorupach, śmiechach, osobliwościach,
niczego nie wykluczając); z jej świadomym kokietowaniem wulgarnością;
przywiązaniem do kiczu; umiejętnością łączenia ambicji awangardy z zyskownym
komercjalizowaniem, pseudoradykalnym protekcjonalnym traktowaniem sztuki jako
reakcyjnej, elitarnej, snobistycznej, nieszczerej, sztucznej, niedotykającej
doniosłych prawd codziennego życia; z jej przekształcaniem sztuki w dokument
kulturalny. Ale zarazem fotografia nabawiła się stopniowo wszystkich lęków i
samoświadomości klasycznej sztuki modernistycznej. Wielu zawodowców obawia się
obecnie, że w imię tej populistycznej strategii posuwano się zbyt daleko i że
publiczność zapomni, iż fotografia to mimo wszystko szlachetna i godna podziwu
działalność – po prostu sztuka. Albowiem modernistyczna promocja sztuki naiwnej
ma zawsze ukryty haczyk: domaga się uznania jej skrytych pretensji do
uchodzenia za wyrafinowaną.
*Roszczenia fotografii są, naturalnie, znacznie starsze. Sztuka
tworzona błyskawicznie za pośrednictwem maszyny (pierwszym przykładem była
fotografia) jest prototypem znanego już nam zastosowania improwizacji. Zamiast żmudnego
tworzenia, mamy zastępowanie przedmiotów sztucznych albo usztucznionych –
sytuacjami i przedmiotami odnalezionymi, wysiłku – decyzją itd. To właśnie
fotografia pierwsza puściła w obieg pogląd, że sztuka nie jest wynikiem ciąży i
porodu, lecz randki z nieznajomą (teoria rendez-vous
Duchampa). Lecz zawodowi fotografowie czują się znacznie mniej pewnie niż
współcześni im, pozostający pod wpływem Duchampa, w tradycyjnych dziedzinach
sztuki i na ogół pośpiesznie wskazują, iż umiejętność błyskawicznego
podejmowania decyzji wymaga długotrwałego treningu wrażliwości, treningu oka, i
upierają się, że łatwość wykonywania zdjęć nie czyni fotografa w mniejszym
stopniu rzemieślnikiem, niż jest nim malarz.
źródło: Susan Sontag, O fotografii, wyd. Karakter. Kraków, 2009
tekst zamieszczony w zakresie uzasadnionym nauczaniem, kopiowanie tekstu w celach komercyjnych jest zabronione
tekst zamieszczony w zakresie uzasadnionym nauczaniem, kopiowanie tekstu w celach komercyjnych jest zabronione
Fotografia to nie tylko medium dokumentujące rzeczywistość, ale również sztuka piękna, która potrafi poruszyć emocje i przekazać głębokie przesłanie. To magiczne połączenie techniki, kompozycji i wyobraźni, które tworzy niepowtarzalne dzieła sztuki.
OdpowiedzUsuń