Verena Krippl i Ortrud Nigg zleciły Valerio Olgiatiemu zaprojektowanie nietuzinkowego domu nad Jeziorem Zuryskim. Budowa trwająca trzy lata
zaowocowała wybitnym budynkiem. W rozmowie obie Panie przedstawiają swój stosunek
do architekta, opisują wzloty i upadki procesu budowlanego oraz długo oczekiwane
efekty żmudnej pracy.
RH: W Waszym
domu wejście zostało skomponowane szczególnie precyzyjnie: po
otwarciu drzwi, zamiast przedsionka, ukazuje się podobny do jaskini, pozbawiony
okien korytarz doświetlony tylko kilkoma świetlikami. Skąd tak zamknięte
pomieszczenie?
ON: Podczas
wchodzenia do domu możemy zrzucić z siebie ciężar całego dnia. Siedem lat
szkoły przyklasztornej ukształtowało mnie w dużym stopniu. Silentium ma
dla mnie szczególne znaczenie, dlatego wita nas teraz w pewnym sensie
przestrzeń medytacji.
Dlaczego zdecydowały się Panie budować z Olgiatim?
VK: Na Valerio
Olgiatiego natrafiłyśmy ze względu na jego szkołę w Paspels. Jej prostota nas
poruszyła: beton, obrazy których ramy stanowią okna, rzuty poszczególnych
pięter lekko przesunięte względem siebie, korytarze ukształtowane na wzór wąwozów, położenie w polu kukurydzy, w tej dolinie... Wszystko to wydawało się nam wspaniałomyślne, odważne i cudowne. Podczas pierwszej rozmowy
opowiedziałyśmy o tym Olgiatiemu. Zapytał wtedy: „Chcecie niekonwencjonalnego domu?”
Odpowiedziałyśmy, że tylko takiego chcemy. Szukałyśmy nadzwyczajnego
architekta, który nie ogranicza się do znanych sobie idei.
ON: Z początku
chciałyśmy zaprosić pięciu architektów. Pierwszą rozmowę odbyłyśmy z Olgiatim:
było intensywnie i inspirująco. Zorientowałyśmy się, że mówimy tym
samym językiem. Wybór został dokonany.
Dlaczego dom jest betonowy?
VK: Pochodzę z
rodziny przedsiębiorców zajmujących się wytwarzaniem cementu. Ten materiał jest
mi bliski. Na początku beton miał być szary, w trakcie projektowania został
jednak zmieniony na biały. Olgiati uważał, że nasz dom wymaga szczególnej
elegancji. Nauczyłyśmy się w trakcie budowy, żeby nigdy zbyt szybko nie mówić
nie.
Czy same zdefiniowały Panie program funkcjonalny domu?
ON: Określiłyśmy
charakter pomieszczeń, ale nie ich wielkość. Chciałyśmy mieć spiżarnię, pracownię,
duży pokój dzienny i zewnętrzny prysznic.
Jak przebiegła pierwsza wizyta na działce?
ON: Od lat
mieszkałyśmy w małym domu w wiejskim stylu na tej samej
parceli. Zaczęłyśmy szukać większej działki ze starym
drzewostanem, jednak wszystkie nasze działania okazały się bezskuteczne. Zdecydowałyśmy się więc na
wyburzenie istniejącego domu i budowę nowego na tej małej działce. Olgiati
podczas pierwszej wizyty zapytał: „ Ten dom chcecie zburzyć?”,
odpowiedziałyśmy pytaniem, co on by zrobił, na co odpowiedział:
„Pomalowałbym!”. Ta lekkość i żart od razu nas ujęły.
Przez trzy lata, z dużym zaangażowaniem brały Panie udział w tym projekcie.
Jak opisałybyście stosunki między Wami a architektem?
ON: To było jak
siła przyciągania! To była pasja, jakiś rodzaj miłości, czasem dramatycznej i
trudnej.
VK: Sama budowa
była dla nas fascynującym kursem dokształcającym. Byłyśmy jednak poddane
niekończącemu się czarowi projektu. W tym czasie nie przeczytałyśmy żadnej książki i
zaniedbałyśmy znajomych.
Czy budowa była bardzo uciążliwa?
ON: Ależ
naturalnie! W pewnym momencie uciekłyśmy za granicę. Chciałyśmy po prostu przez pół roku być poza jakimkolwiek zasięgiem. Te sześć miesięcy skurczyło się w
końcu do dwóch. Najcięższe było bierne przyglądanie się w trudnych momentach.
Czy można porównać proces projektowania do szlifowania szlachetnego kamienia? Im dłużej się go szlifuje, tym piękniejszy się staje? Albo
może szukały Panie tak długo po to by w końcu znaleźć odpowiedni
kamień.
ON: Na początku
Olgiati cały czas wymyślał nowe rozwiązania. Dopiero kiedy istotne elementy, takie
jak wejście, usytuowanie rdzenia ze schodami, kuchnia, czy cztery okna w pokoju
dziennym zostały określone, mogliśmy szlifować dalej.
VK: Olgiati
przychodził ciągle z nowymi pomysłami. Szukał dopóki nie znalazł tego, czego
potrzebowałyśmy, czego potrzebował dom. A my pozwalałyśmy mu szukać.
Trzy lata?
VK: Tak, i było
dla nas bardzo ważne, żeby się nie śpieszyć. Mimo tego pytałyśmy się czasem
same siebie czy dożyjemy jeszcze tego domu.
To brzmi bardzo harmonijnie. Czy przez te trzy lata Wasza relacja z architektem zawsze była tak radosna?
VK: Nie, pojawiały się także napięcia. Olgiati chciał na przykład dwumetrowego ogrodzenia wokół
posesji. Nie chciałyśmy tego przez wzgląd na sąsiadów. Ta kłótnia doprowadziła
do tego, że przez pewien czas komunikowałam się z Olgiatim tylko listownie, a
wszystkie telefony do biura architektonicznego wykonywała moja przyjaciółka.
Nie chciałabym nigdy stracić listów, które w międzyczasie wymieniliśmy.
One są imponującą dokumentacją naszej pełnej szacunku relacji.
Dom położony jest na jednym z najbardziej cenionych punktów widokowych nad
Jeziorem Zuryskim. Jak to się stało, że pozbawiona okien klatka schodowa
ustawiona jest w stronę akwenu i zasłania panoramę?
ON: Północne
otwarcie pokoju dziennego na jezioro jest wspaniałe. Przez takie
skoncentrowanie widok jest bardziej intensywny. Gdy chcemy zobaczyć Säntis leżący na wschodzie, wychodzimy do
ogrodu. Ponieważ wszystkie cztery okna otwierają się opuszczając pod podłogę,
pomieszczenie „dąży ku zewnętrzu”. Dlatego też to wnętrze, w pewnym sensie, nie
jest ograniczone. Wszystkie otwarcia są przez to tak samo ważne.
Czy Wasz dom jest przedmiotem codziennego użytku czy dziełem sztuki?
VK: To
sztuka, na którą jest popyt. W pewnym sensie pomogłyśmy stworzyć
dzieło sztuki.
Jest to więc teraz Wasz dom, czy dzieło sztuki od Olgiatiego?
ON: Valerio
Olgiati jest z pewnością wymagającym architektem, nie mniej Peter Diggelmann,
kierownik budowy z biura Archobau. My także lubimy przemyślane i dobre
wykonanie.
W pokoju dziennym nie ma żadnego regału na książki, chociaż uważacie
książki i czytanie za szczególnie ważne. Każdą lekturę trzeba przynosić z
biblioteki na niższym piętrze. Kompromis na korzyść idei domu?
ON: Zawsze
chodziłam z książką z jednego pomieszczenia do drugiego. Na
pewno jest to jakiś kompromis na rzecz idei całości.
Czy rozwinęły się w Paniach jakieś nowe przyzwyczajenia związane z tym
domem?
ON: Tak,
częściowo dopasowałyśmy do niego nasze przyzwyczajenia. Nowe zachowania przynoszą też
nowe przemyślenia. Podczas przeprowadzki rozstałyśmy się z wieloma meblami,
które bardzo lubiłyśmy.
VK: Niekiedy
zmieniałyśmy zdanie za sprawą architektów albo porzucałyśmy jakieś
przyzwyczajenia. Gdybyśmy od początku miały dokładne wyobrażenie o
naszym domu, współpraca z architektem takim jak Valerio Olgiati byłaby niemożliwa.
Nie chodziło nam tylko o urzeczywistnienie własnych potrzeb. Z
rozmysłem wybrałyśmy architekta, który dla nas zbuduje.
Z zapałem oddajecie się górskim wędrówkom: jak wysokim szczytem
było dla Was zbudowanie tego domu?
ON: Jakieś 7000
metrów.
A wrażenia?
VK: Wspaniałe. I
to nieustannie. Tak, jak byśmy zrobiły biwak na szczycie i zabawiły tam kilka
miesięcy. Ten dom wciąż głęboko nas porusza.
ON: Pięknie
opisuje to jedno słowo: das Anwesen. Ten dom to das
An-Wesen.
(das Anwesen-posiadłość, das Wesen – istnienie, byt).
Rozmawiał: Roderick Hönig
tłum.E.Babyn
Źródło: www.hochparterre.ch
Tekst zamieszczony w zakresie uzasadnionym nauczaniem, kopiowanie go w celach komercyjnych jest zabronione.
Im więcej czytam o Olgiatim, tym bardziej go nie lubię :)
OdpowiedzUsuńWitaj w klubie!
UsuńBardzo konkretnie napisane. Super artykuł.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń