5 maj 2013

HAUS K+N - VALERIO OLGIATI - BUDOWA JAK WSPINACZKA GÓRSKA


Verena Krippl i Ortrud Nigg zleciły Valerio Olgiatiemu zaprojektowanie nietuzinkowego domu nad Jeziorem Zuryskim. Budowa trwająca trzy lata zaowocowała wybitnym budynkiem. W rozmowie obie Panie przedstawiają swój stosunek do architekta, opisują wzloty i upadki procesu budowlanego oraz długo oczekiwane efekty żmudnej pracy.


RH: W Waszym domu wejście zostało skomponowane szczególnie precyzyjnie: po otwarciu drzwi, zamiast przedsionka, ukazuje się podobny do jaskini, pozbawiony okien korytarz doświetlony tylko kilkoma świetlikami. Skąd tak zamknięte pomieszczenie?
ON: Podczas wchodzenia do domu możemy zrzucić z siebie ciężar całego dnia. Siedem lat szkoły przyklasztornej ukształtowało mnie w dużym stopniu. Silentium ma dla mnie szczególne znaczenie, dlatego wita nas teraz w pewnym sensie przestrzeń medytacji.

Dlaczego zdecydowały się Panie budować z Olgiatim?

VK: Na Valerio Olgiatiego natrafiłyśmy ze względu na jego szkołę w Paspels. Jej prostota nas poruszyła: beton, obrazy których ramy stanowią okna, rzuty poszczególnych pięter lekko przesunięte względem siebie, korytarze ukształtowane na wzór wąwozów, położenie w polu kukurydzy, w tej dolinie... Wszystko to wydawało się nam wspaniałomyślne, odważne i cudowne. Podczas pierwszej rozmowy opowiedziałyśmy o tym Olgiatiemu. Zapytał wtedy: „Chcecie niekonwencjonalnego domu?” Odpowiedziałyśmy, że tylko takiego chcemy. Szukałyśmy nadzwyczajnego architekta, który nie ogranicza się do znanych sobie idei.
ON: Z początku chciałyśmy zaprosić pięciu architektów. Pierwszą rozmowę odbyłyśmy z Olgiatim: było intensywnie i inspirująco. Zorientowałyśmy się, że mówimy tym samym językiem. Wybór został dokonany.

Dlaczego dom jest betonowy?

VK: Pochodzę z rodziny przedsiębiorców zajmujących się wytwarzaniem cementu. Ten materiał jest mi bliski. Na początku beton miał być szary, w trakcie projektowania został jednak zmieniony na biały. Olgiati uważał, że nasz dom wymaga szczególnej elegancji. Nauczyłyśmy się w trakcie budowy, żeby nigdy zbyt szybko nie mówić nie.

Czy same zdefiniowały Panie program funkcjonalny domu?

ON: Określiłyśmy charakter pomieszczeń, ale nie ich wielkość. Chciałyśmy mieć spiżarnię, pracownię, duży pokój dzienny i zewnętrzny prysznic.

Jak przebiegła pierwsza wizyta na działce?

ON: Od lat mieszkałyśmy w małym domu w wiejskim stylu na tej samej parceli.  Zaczęłyśmy szukać większej działki ze starym drzewostanem, jednak wszystkie nasze działania okazały się bezskuteczne.  Zdecydowałyśmy się więc na wyburzenie istniejącego domu i budowę nowego na tej małej działce. Olgiati podczas pierwszej wizyty zapytał: „ Ten dom chcecie zburzyć?”, odpowiedziałyśmy pytaniem, co on by zrobił, na co odpowiedział: „Pomalowałbym!”. Ta lekkość i żart od razu nas ujęły.

Przez trzy lata, z dużym zaangażowaniem brały Panie udział w tym projekcie. Jak opisałybyście stosunki między Wami a architektem?

ON: To było jak siła przyciągania! To była pasja, jakiś rodzaj miłości, czasem dramatycznej i trudnej. 
VK: Sama budowa była dla nas fascynującym kursem dokształcającym. Byłyśmy jednak poddane niekończącemu się czarowi projektu. W tym czasie nie przeczytałyśmy żadnej książki i zaniedbałyśmy znajomych.

Czy budowa była bardzo uciążliwa?

ON: Ależ naturalnie! W pewnym momencie uciekłyśmy za granicę. Chciałyśmy po prostu przez pół roku być poza jakimkolwiek zasięgiem. Te sześć miesięcy skurczyło się w końcu do dwóch. Najcięższe było bierne przyglądanie się w trudnych momentach.

Czy można porównać proces projektowania do szlifowania szlachetnego kamienia? Im dłużej się go szlifuje, tym piękniejszy się staje? Albo może szukały Panie tak długo po to by w końcu znaleźć odpowiedni kamień.

ON: Na początku Olgiati cały czas wymyślał nowe rozwiązania. Dopiero kiedy istotne elementy, takie jak wejście, usytuowanie rdzenia ze schodami, kuchnia, czy cztery okna w pokoju dziennym zostały określone, mogliśmy szlifować dalej.
VK: Olgiati przychodził ciągle z nowymi pomysłami. Szukał dopóki nie znalazł tego, czego potrzebowałyśmy, czego potrzebował dom. A my pozwalałyśmy mu szukać.

Trzy lata?

VK: Tak, i było dla nas bardzo ważne, żeby się nie śpieszyć. Mimo tego pytałyśmy się czasem same siebie czy dożyjemy jeszcze tego domu.

To brzmi bardzo harmonijnie. Czy przez te trzy lata Wasza relacja z architektem zawsze była tak radosna?

VK: Nie, pojawiały się także napięcia. Olgiati chciał na przykład dwumetrowego ogrodzenia wokół posesji. Nie chciałyśmy tego przez wzgląd na sąsiadów. Ta kłótnia doprowadziła do tego, że przez pewien czas komunikowałam się z Olgiatim tylko listownie, a wszystkie telefony do biura architektonicznego wykonywała moja przyjaciółka. Nie chciałabym nigdy stracić listów, które w międzyczasie wymieniliśmy. One są imponującą dokumentacją naszej pełnej szacunku relacji.

Dom położony jest na jednym z najbardziej cenionych punktów widokowych nad Jeziorem Zuryskim. Jak to się stało, że pozbawiona okien klatka schodowa ustawiona jest w stronę akwenu i zasłania panoramę?

ON: Północne otwarcie pokoju dziennego na jezioro jest wspaniałe. Przez takie skoncentrowanie widok jest bardziej intensywny. Gdy chcemy zobaczyć Säntis leżący na wschodzie, wychodzimy do ogrodu. Ponieważ wszystkie cztery okna otwierają się opuszczając pod podłogę, pomieszczenie „dąży ku zewnętrzu”. Dlatego też to wnętrze, w pewnym sensie, nie jest ograniczone. Wszystkie otwarcia są przez to tak samo ważne.

Czy Wasz dom jest przedmiotem codziennego użytku czy dziełem sztuki?

VK:  To sztuka, na którą jest popyt. W pewnym sensie pomogłyśmy stworzyć dzieło sztuki.

Jest to więc teraz Wasz dom, czy dzieło sztuki od Olgiatiego?

ON: Valerio Olgiati jest z pewnością wymagającym architektem, nie mniej Peter Diggelmann, kierownik budowy z biura Archobau. My także lubimy przemyślane i dobre wykonanie.

W pokoju dziennym nie ma żadnego regału na książki, chociaż uważacie książki i czytanie za szczególnie ważne. Każdą lekturę trzeba przynosić z biblioteki na niższym piętrze. Kompromis na korzyść idei domu?

ON: Zawsze chodziłam z książką z jednego pomieszczenia do drugiego. Na pewno jest to jakiś kompromis na rzecz idei całości.

Czy rozwinęły się w Paniach jakieś nowe przyzwyczajenia związane z tym domem?

ON: Tak, częściowo dopasowałyśmy do niego nasze przyzwyczajenia. Nowe zachowania przynoszą też nowe przemyślenia. Podczas przeprowadzki rozstałyśmy się z wieloma meblami, które bardzo lubiłyśmy.
VK: Niekiedy zmieniałyśmy zdanie za sprawą architektów albo porzucałyśmy jakieś przyzwyczajenia.  Gdybyśmy od początku miały dokładne wyobrażenie o naszym domu, współpraca z architektem takim jak Valerio Olgiati byłaby niemożliwa. Nie chodziło nam tylko o urzeczywistnienie własnych potrzeb. Z rozmysłem wybrałyśmy architekta, który dla nas zbuduje.

Z zapałem oddajecie się górskim wędrówkom: jak wysokim szczytem było dla Was zbudowanie tego domu?

ON: Jakieś 7000 metrów.

A wrażenia?

VK: Wspaniałe. I to nieustannie. Tak, jak byśmy zrobiły biwak na szczycie i zabawiły tam kilka miesięcy. Ten dom wciąż głęboko nas porusza.
ON: Pięknie opisuje to jedno słowo: das Anwesen. Ten dom to das An-Wesen. 
(das Anwesen-posiadłość, das Wesen – istnienie, byt).


Rozmawiał: Roderick Hönig

tłum.E.Babyn
Źródło: www.hochparterre.ch 
Tekst zamieszczony w zakresie uzasadnionym nauczaniem, kopiowanie go w celach komercyjnych jest zabronione.

4 komentarze: