11 lis 2013

GIORGIO AGAMBEN - KOPISTA BARTLEBY (1993)

   Albowiem wraz z tronem stworzył Bóg tablicę ogromną, jak przestrzeń, jaką człek zdołałby pokonać w ciągu tysiąclecia. Tablica zaś owa wykonana była z najbielszej perły, jej krawędzie z rubinu, środek natomiast ze szmaragdu. Widniejące na niej pismo prawdzi­we najczystszej było zaś świetlistości. Co dzień po stokroć spoglądał na nią Bóg, a przy każdym spojrzeniu stwarzał i niszczył, powoływał do istnienia i skazywał na zatratę [...] Wraz z ową tablicą stworzył Bóg pióro świetliste ku pisaniu, długością, tudzież szerokością, dorównu­jące odległości, jaką przemierzyć zdołałby człek w ciągu pięciuset lat. Stworzywszy pióro Bóg nakazał mu przystąpić do pisania. Spytało Go wtenczas pióro - „Cóż mam spisywać?”. Na co Bóg odrzekł - „Mądrość Mą i wszystko to, co stworzyłem od początku do końca tego świata spisywać będziesz”.

Liber scalae (Kitab al-mi'rag), rozdział XX.


Kopista Bartleby przynależy do konstelacji literackiej, której gwiazdę polarną jest Akakiusz Akakiuszowicz („Tam, w tym przepisywaniu, zwidywał mu się jakiś włas­ny, urozmaicony i przyjemny świat. Na twarzy jego ma­lowała się rozkosz; niektóre litery były jego ulubienicami i gdy się dobierał do nich, był po prostu nieswój"), tkwią­cymi w samym środku bliźniaczymi gwiazdami są Bouvard i Pecuchet („Dobra myśl żywiona w sekrecie przez obu [...]: kopiować"), jaśniejącymi zaś na przeciwległym krańcu dwoma białymi karłami Simon Tanner („bycie ko­pistą” to jedyna tożsamość, do jakiej rości sobie preten­sje) oraz książę Myszkin, potrafiący naśladować dowolny charakter pisma; a którą okala, niczym wąski pas asteroidów, orszak anonimowych kancelistów Kafkowskich są­dów. Istnieje wszelako inna jeszcze, filozoficzna konstela­cja Bartleby’ego, skrywająca całą tajemnicę kształtu, jaki pierwsza ledwie wykreśla.
Kopista, albo o stworzeniu
1.1.   Jeden z bizantyńskich leksykonów, znany pod ty­tułem Suda, przytacza głosem Arystotelesa następującą dość osobliwą definicję: Aristoteles tes physeos grammateus en ton kalamon apobrekhon eis noun, „Arystoteles był kopistą natury, maczającym swe pióro w myśli”. Zdanie to bez żadnego wyraźnego powoda przytacza w jednej z uwag do swego przekładu Edypa Sofoklesa Holderlin, drobną poprawką wywracając je jednak na nice: „Ary­stoteles był kopistą natury, maczającym swe dobroczynne pióro (eunoun zamiast eis noun). Inną jeszcze, zaczerpnię­tą od Kasjodora jego wersję odnotowuje Izydor z Sewilli w swych Etymologiach: Aristoteles, ąuando perihermenei- as scriptabat, calamum in mente tingebat („Pisząc traktat o  interpretacji - Hermeneutykę, jedno z podstawowych poświęconych logice dzieł tworzących Organon - pióro zanurzał w umyśle”). W obu przypadkach sednem jest nie tyle wywodzący się jeszcze ze starożytności obraz kopi­sty natury, ile samo przyrównanie nous, myśli i umysłu, do kałamarza, w którym filozof macza swe pióro. Atra­mentem zaś, kroplą mroku, jaką myśl znaczy swój ślad, okazuje się ona sama.
Skąd wywodzi się owa definicja, odsłaniająca tę pierw­szoplanową dla zachodniej tradycji filozoficznej postać w skromnym odzieniu kopisty, myśl zaś utożsamiająca, z osobliwym, przyznajmy, aktem pisania? W całym arystotelesowskim korpusie istnieje tylko jeden tekst zawierający nieco podobny obraz, który natchnął być może Kasjodora oraz owego anonimowego autora do utkania tego rodza­ju metafory; nie należy on jednak do logicznego Organon, a do traktatu O duszy. Idzie tutaj mianowicie o ustęp z Księ­gi III (430a, 1), w którym nous, rozum, (umysł, intelekt) bądź myśl w możności, przyrównany zostaje przez Arysto­telesa do tablicy, na której nic jeszcze nie odcisnęło swego śladu; „jak na tablicy do pisania (grammateion), na której nic aktualnie nie jest jeszcze zapisane. Tak właśnie ma się rzecz z nous”.
W IV wieku p.n.e. w Grecji kreślenie liter atramen­tem na zwojach papirusu nie było jedyną dostępną me­todą pisania, częściej nawet, zwłaszcza na prywatny uży­tek, używano do tego celu rylca oraz tabliczek pokrytych cienką warstewką wosku. Dotarłszy do kluczowego punktu swego traktatu, do momentu, w którym roztrząsa naturę myślenia w możności oraz sposoby przejścia myśli w akt poznania, do tego właśnie przedmiotu odwołuje się Ary­stoteles, do takiej samej prawdopodobnie tabliczki, na któ­rej notował wówczas swe przemyślenia. O wiele później, kiedy zapis sporządzany z pomocą pióra oraz atramentu stał się powszechny, a arystotelesowska metafora mogła się zdawać nieco już przestarzała, ktoś postanowił ją w końcu unowocześnić, nadając jej nowy sens odnotowany w Księ­dze Suda.
1.2.  W zachodniej tradycji filozoficznej metafora ta zro­biła zawrotną karierę. Oddając grammateion za pomocą wyrażenia tabula rasa, pierwszy tłumacz traktatu O duszy na łacinę zapoczątkował nowy etap w jej dziejach, wiodą­cych z jednej strony do „czystej karty” Lockea („Załóżmy zatem, że umysł jest, jak się to mówi, czystą kartą, niezapisaną żadnymi znakami, że nie ma on idei”), z drugiej zaś do niedorzecznego, funkcjonującego w języku wło­skim wyrażenia far tabula rasa [wyrażenia oznaczającego „uprzątnąć”, „ogołocić”, „usunąć”, „wykończyć”, „oczyścić” bądź „wyrugować”]. Metafora ta była jednak dotknięta pewną dwuznacznością, która przyczyniła się, bez wątpie­nia, do jej zawrotnego sukcesu. Na co zwrócił uwagę już Aleksander z Afrodyzji, Filozof miał z pewnością na myśli nie tyle grammateion, ile, ściślej, jego epitedeiotes, cieniutką warstewkę pokrywającego ją miękkiego wosku, na której rylcem można było kreślić znaki (w terminach łacińskich tłumaczy się ją nie tyle jako tabula rasa, ile rasura tabulae). Spostrzeżenie to, ze szczególnych powodów ważkie dla Aleksandra, okazuje się jednak nader trafne, trudność bowiem, z jaką starał się uporać Arystoteles za pomocą metafory tablicy, jest w istocie problemem czystej możno­ści myślenia oraz uchwycenia jego aktualizacji. Gdyby bo­wiem myśl przybierała jakąś z góry określoną formę, gdyby od swego zarania była czymś (niczym tabliczka do pisania), to z konieczności przejawiałaby się w dającym się poznać przedmiocie, a tym samym stawała na przeszkodzie moż­liwości jego poznania. Dlatego Arystoteles przezornie nie omieszkał uściślić, że „nous nie może mieć żadnej innej natury prócz bycia możnością [...] i nie jest w akcie żadną z istniejących rzeczywistości, zanim ją pomyśli” (O duszy, 429a, 21-22).

Umysł jest zatem nie rzeczą, a byciem czystej możności, zaś metafora tablicy do pisania, na której nic jeszcze nie odcisnęło swego śladu, służy właśnie ukazaniu owego spo­sobu istnienia czystej możności. Wszelako każda możność istnienia i działania jest zawsze dla Arystotelesa zarazem możnością nieistnienia i niedziałania (dynamis me einai, me energein), bez której możność zawsze już przechodziła­by w akt i była z nim tożsama (wedle tezy Megarejczyków, odrzuconej wprost przez Arystotelesa w Księdze IX Metafizyki). Owa „możność nie” jest najgłębiej skrywanym sekretem arystotelesowskiej doktryny możności, w której każdą możność obraca się samorzutnie w niemożność (tou autou kai kata to auto pasa dynamis adynamia: „wszelka możność jest tego samego i w stosunku do tego samego niemożnością” - Metafizyka, 1046a, 32). Wzorem archi­tekta zachowującego zdolność projektowania budowli na­wet wówczas, gdy nie wciela jej w działanie, oraz wirtuoza cytry, który nie wyzbywa się umiejętności gry na swym instrumencie, nawet jeśli na nim nie gra, myśl istnieje jako możność myślenia oraz niemyślenia, niczym pokryta wo­skiem tabliczka, na której nic nie zostało jeszcze zapisane (rozum potencjalny u średniowiecznych filozofów). I ni­czym warstewka miękkiego wosku poddająca się rylcowi skryby odciskającemu na niej swój ślad, możność myśle­nia, która sama w sobie jest niczym, pozwala ziścić się ak­towi poznania.




źródło: Herman Melville, Kopista Bartleby. Historia z Wall Street, wyd. Sic!, 2009.

2 komentarze: