Mamy tendencje do uznawania, tak w architekturze jak i w literaturze, że ważna praca powinna być skomplikowana, jednak często atrakcyjne budynki są zaskakująco proste, nawet wtórne w swoich projektach. Czarujące domy tarasowe w Bloomsbury czy kamienice centralnego Paryża ułożone są zgodnie z niezmiennym i prostym wzorcem, stworzonym wcześniej jako element kodu miejskiego budynku. Przez wieki takie kody powstrzymywały architektów przed używaniem ich własnej wyobraźni; ograniczały ich twórczość do wyboru z wąskiej palety akceptowalnych materiałów i form i tak jak instytucja małżeństwa, odbierały możliwość wyboru w imię satysfakcji wynikającej z powściągliwości.
Takie architektoniczne kody budynków w wielu miastach zaniknęły, a skromnie uporządkowane, ale satysfakcjonujące gmachy zniknęły razem z nimi, co miało swoją przyczynę w przewrotnym dogmacie, który opanował profesję architektoniczną w epoce Romantyzmu: w wierze, że istnieje niepodważalny związek pomiędzy architektoniczną wielkością a oryginalnością. W dziewiętnastym wieku architekci zaczęli być wynagradzani za niezwykłość ich prac, a skonstruowanie nowego domu czy biura w znanej wcześniej formie uchodziło za nie mniej podłe niż splagiatowanie opowiadania albo wiersza.
To podkreślenie indywidualnego geniuszu przyniosło jednak niezaplanowane zniszczenie cierpliwie wznoszonej tkanki miasta. 'Nie ma takiego dnia w którym nie usłyszelibyśmy od naszych architektów o byciu oryginalnym i stworzeniu nowego stylu', zaobserwował John Ruskin w 1849, poruszony nagłym brakiem wizualnej harmonii. Cóż może być bardziej niebezpieczne, pytał, od wiary w to, że 'nowa architektura musi wymyślić coś świeżego za każdym razem kiedy budujemy warsztat albo kościół parafialny?' Zaproponował, aby architektura była dziełem 'jednej szkoły, przez co od wiejskiego domu po pałac, od kaplicy po bazylikę, każda cecha architektury narodu będzie tak samo powszechna jak jego język albo moneta'. Pół wieku później, ale w podobnym tonie, Adolf Loos zaapelował do architektów, aby odłożyli swoje indywidualne ambicje na rzecz kolektywnej spójności: 'najlepsza forma już istnieje i nikt nie powinien obawiać się jej użyć, nawet jeżeli jej podstawowa idea pochodzi od kogoś innego. Dosyć już naszych geniuszów i ich oryginalności. Pozwólmy sobie się powtarzać. Pozwólmy budynkom, aby były do siebie podobne. Nie będziemy publikowani w Deutsche Kunst und Dekoration i nie zostaniemy profesorami sztuk stosowanych, ale będziemy służyć sobie, naszym czasom i naszemu narodowi i ludzkości w najlepszy możliwy sposób'
Niewielu architektów posłuchało. Zlecenie na dom lub biuro pozostaje szansą na zakwestionowanie nawet podstawowych zasad działania ramy okiennej czy drzwi wejściowych. Ale architekt dążący do bycia oryginalnym może finalnie okazać się tak samo szkodliwy jak pilot czy doktor ze zbytnio wybujałą wyobraźnią. Jakkolwiek ważna nie wydawałaby się oryginalność na niektórych płaszczyznach, na wielu innych znacznie ważniejsza okazuje się powściągliwość i przynależność. Rzadko chcemy być zadziwiani nowatorstwem na każdym zakręcie. Wymagamy stałości od naszych budynków, ponieważ sami często zbliżamy się do dezorientacji i szału. Potrzebujemy dyscypliny zapewnianej przez podobieństwo, tak jak dzieci potrzebują regularnego leżakowania i znajomych, łagodnych smaków. Wymagamy środowiska, które będzie stało na straży spokoju i kierunku, nad którym będziemy niepewnie panować. Architekci, którzy przynoszą nam najwięcej korzyści mogą być tymi, którzy byli na tyle wspaniałomyślni, że odłożyli na bok swoje dążenie do geniuszu na rzecz poświęceniu się ustawianiu wdzięcznych, ale najczęściej nieoryginalnych pudełek. Architektura musi mieć odwagę i łaskawość, aby być trochę nudną.
tłum. Łukasz Stępnik
Fragmenty. Źródło: 'The Architecture of Happiness', Alain de Botton, wyd. Penguin, Londyn, 2006, (tłumaczenie wykonane w zakresie uzasadnionym nauczaniem, kopiowanie tekstu w celach komercyjnych jest zabronione)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz