Corbusier - architekt i Corbusier-pisarz, to jakby dwaj, całkiem inni, ludzie. Czytając pisma corbusierowskie, artykuły, feljetony, książki, odnosimy wrażenie, iż ukazuje się takim, jakim pragnąłby być lub też takim, za jakiego pragnąłby uchodzić. I wtedy nasuwa się pytanie, który Corbusier jest ciekawszy, który cenniejszy, a który trwalszy?
No podobne pytanie odpowiedź nie jest łatwa. Należę do najdawniejszych, jak mi się zdaje, czytelników Corbusiera (oczywiście w Polsce), a tradycja obcowania z jego dziełami, datuje w niej pamięci od lat dziesięciu. Początkowo brałem, wszystko, co pisał, a la lettre. Później, przekonałem się, że nie należy tego czynić, a to dlatego, że Corbusier jest z krwi i kości felietonistą, że książki jego są zbiorem feljetonów, że zatem to, co pisał na gorąco, pod wrażeniem chwili, jako bezpośrednia reakcja, wobec faktów splatających się lub rozplatających, nie może być brane pod miarę precyzyjną, jaką się przykłada do książki nie tylko w takiej formie wydanej, ale także w tej formie pomyślanej. Nie każdy pisarz docenia tę różnicę, a tembardziej nie każdy ją uwzględnia. To też wielu krytyków, szczególniej niemieckich, najbardziej pedantycznych w tym względzie, atakowało i poniekąd słusznie przezeń myśli rzucane.
Może najmniej czuje się to „sklejanie" z luźnych artykułów, w pierwszej jego książce, w której, jak się to często zdarza, wystrzelał autor najlepsze i najkapitalniejsze argumenty. „Vers une Architcture" jest dlatego najtrwalszem jego dziełem. Obok niej, stawiam jeszcze „L'Urbanisme", które to dzieło utrwaliło swą wartość, szczególnie dzięki jednemu zdaniu, wyjątkowo szczęśliwie użytemu, a mianowicie, Corbusier nazwał tam swoje wymarzone miasto: miastem wspólczesnem. Nie miastem przyszłości, jeno współczesnem, dzisiejszem. Powiada, uzasadniając tę nazwę, iż użył jej dlatego, iż jest ono produktem dzisiejszych poglądów na tę sprawę. Zamiast projekt jego przyoblekłby się w szatę rzeczywistości, co wymagałoby dłuższego przeciągu czasu, straciłby wiele na swej atrakcyjności. Wszak dzieło „modernizacji" Paryża, pomyślane przez barona Hausmann'a w epoce drugiego cesarstwa, zostało zakończone przed kilku laty zaledwie... za trzeciej już republiki.
Tutaj Corbusier dotyka najczulszej bolączki architektów wszystkich czasów. Najintensywniejszy produkt naszej twórczej myśli, pozostaje niemal zawsze na papierze. Ileż to projektów nie wyszło nigdy z papieru. Ileż projektów renesansowych przeszło do historji w postaci tła na malowidłach współczesnych? Wszak koncepcja bramantowska dla św. Piotra nie została zrealizowana inaczej, jak tylko w postaci mis-en-scene „Szkoły Ateńskiej" Rafaela. Podobny los spotkał elewację główną tegoż kościoła, która, wzniesiona przez Michała Anioła, krótki pędziła żywot do czasu, gdy Maderna na rozkaz papieski musiał ja zburzyć! A jeżeli, minio to, trwa w naszej pamięci, to jedynie i wyłącznie dzięki malowidłom z Bibljoteki Watykańskiej.
W tem nastawieniu czytane dzieło o urbanistyce, pisane jakże żywo przez Corbusiera, nabiera szczególniejszego smaku. Dzięki temperamentowi autora, którego pióro odtwarza to miasto fikcyjne tak plastycznie, jakby istniało w przestrzeni rzeczywistej, a nie tylko wyobrażeniowej, architekt poczyna rozumieć doniosłość pióra w swojem ręku.
Spotkałem się kiedyś ze zdaniem, że architekta prawdziwego poznajemy na rusztowaniu, że kierownictwo budowy jest najkapitalniejszym momentem naszej pracy. Nie zaprzeczam, chociaż mógłbym wymienić szereg nazwisk o wartości historycznej, i to wypróbowanej zębem czasu, które cenimy bezsprzecznie, chociaż są bardzo luźno związane z wykonawstwem. Mniejsza o to. Ważniejszem wydaje się to, że nawet najbardziej „wzięty" architekt ma 1. zw. „nienarodzone" dzieci, które zazwyczaj bardzo czule nosi pod sercem. A przecież, oprócz tych dzieci, są jeszcze myśli, idee!..
Idee! Otóż to. Jakże piękne idee, jakże bogatej fantazji, jakiego polotu, promieniują z każdej stronicy dzieł Corbusiera. Gdybyśmy mieli sadzić to, co pisze, miara krytyki fachowej, literackiej lub naukowej, za każdym razem doszlibyśmy do innej konkluzji. Bo też nie jest to ani teorja, ani literatura, ani krytyka. Jest to coś w rodzaju pisanych rysunków Noakowskiego.
Swojego czasu, Stanisław Noakowski „napisał" kilka rysunków. Napisał je tak, że tego, co napisał, nie można było nazwać inaczej jak tylko „pisanym rysunkiem".
Otóż i pisma corbusierowskie są pisaniem architektury. Nie jest on pisarzem-konsekwentnym. Często przeczy sam sobie. Raz próbuje być drewnianym kalwinistą, apostołem klinicznej prostoty w architekturze i używa po tem tak przekonywujących argumentów, że czytelnik nabiera przeświadczenia, iż wszelki zwrot ku „czemuś więcej" byłby zbrodnią... Aż tu raptem na następnej stronicy głosi coś wręcz przeciwnego: jakaś apostrofa do słońca, do piękna, do właśnie „czegoś więcej" od zdawkowego „merci dla telefonistki za szybkie połączenie"...
Raz wzdycha do „nowożytnego Solona", któryby narzucił ludzkości prawo Pipolinu i pobiałki wapiennej, a kiedy indziej znowu bawi się jak dziecko „klawiatura barwną" i „olejnemi farbami w rulonach", przysłanemi przez Salubrę...
Gdyby ktoś, pragnąc zostać uczniem Corbusiera, zgromadziwszy wszystkie jego dzieła, postanowił sobie iść wedle wytyczonych tam wskazań, dostałby kołowacizny. Dosłownie. Gdyż musiałby kołować, nawracać, raz chwalić, a drugi raz to samo potępiać. Toteż tak pojmowany Corbusier jest bezsprzecznie uwodzicielem. Urok jego słów jest najwyraźniej uwodzicielski. On nie przekonywa, lecz czaruje i w tem leży jego siła. Dziesięciu krytyków udowodni, że Corbusier jest niekonsekwentny, drugich dziesięciu wykaże, że co innego pisze a co innego buduje, a pomimo to każde nowe dzieło jego jest ewenementem, każde jego słowo błyskiem esprit.
Nikt z tych, którzy go atakują, nie zaprzeczy, że jest on „kimś". Że takich jak on nie spotyka się na ulicy codzień. Corbusier nawet wtedy, gdy się myli, jest ciekawszy od wielu, wielu innych, którzy, jak wzorowy kasjer, nie mylą się nigdy, którzy zapominają, czy też nie wiedzą, że walory kasjera są dobre, są bardzo cenne, ale... w okienku bankowem, natomiast wymiar wartości w dziedzinie sztuki — to niema chimera!
Czy jest taki, kto złowił chimerę w sidła? Wątpię. Ale wierzę, iż Corbusier chwycił ją na lasso i dosiadł, jak mustanga w prerji!
Architektura i Budownictwo 4/34
Jakim pieknym językiem to zostało napisane.
OdpowiedzUsuńProszę o więcej temu podobnych tekstów.