Nareszcie i tu dotarliśmy szczęśliwie i pod pomyślną
gwiazdą. O całodziennej podróży tylko tyle: Sant’ Agata opuściliśmy o świcie,
mieliśmy za plecami gwałtowny północno-wschodni wiatr, który nie ustawał przez
całą drogę. Dopiero po południu rozpędził chmury; bardzo nam dokuczało zimno.Droga znowu prowadziła przez wulkaniczne wzgórza; sądzę,
że tylko niektóre były wapienne. W końcu równina kapuańska i zaraz potem sama
Kapua, gdzie zatrzymaliśmy się na południowy odpoczynek. Po południu mieliśmy
przed sobą piękną równinę. Szeroka droga biegnie między łanami pszenicy, która
jest już na piędź wysoka i wygląda jak dywan. Rzędami na polach stoją topole, a
na ich wysokich gałęziach rozpięte są winne latorośle. I tak już jest aż do
Neapolu. Jasna cudowna, pulchna gleba,
dobrze uprawiana. Krzewy winne są niezwykle mocne i wysokie, latorośle jak
sieci kołyszą się między topolami.
Przez cały czas mieliśmy Wezuwiusz po lewej stronie.
Dymił straszliwie i w skrytości duszy cieszyłem się, że nareszcie na własne
oczy oglądam to niezwkłe zjawisko. Niebo coraz jaśniejsze, aż w końcu pokazało
się słońce, mocno podgrzewające nasze ciasne mieszkanie na kółkach. Kiedy
dojeżdżaliśmy do Neapolu, niebo było już zupełnie czyste. Znaleźliśmy się
rzeczywiście w całkiem nowym kraju. Płaskie dachy świadczą o odmiennym
klimacie, jakkolwiek wnętrza domów mogą się okazać niezbyt przyjemne. Wszyscy
są na ulicy, wygrzewają się w słońcu, póki nie zajdzie. Mieszkaniec Neapolu
uważa, że żyje w raju; o krajach północnych ma bardzo żałosne wyobrażenie:
„Sempre neve, case di legno, gran ignoranza, ma danari assai”. Tak to sobie
przedstawia nasze życie. Dla zbudowania wszystkich Niemców tłumaczę te słowa:
„Stale śnieg, domy drewniane, wielka ignorancja, ale pieniędzy w bród”.
Neapol zapowiada się jako miasto wesołe, swobodne i żywe.
Wszędzie nieprzebrane tłumy w ruchu. Król na polowaniu, królowa przy nadziei;
lepiej być nie może.
Neapol, 12 marca 1787
Włóczyłem się dziś po mieście, jak to jest w moim
zwyczaju, odnotowując sobie wiele punktów, które kiedyś opiszę, ale o których
niestety chwilowo pisać nie mam czasu. Wszystko zdaje się wskazywać, że kraj
szczęśliwy, w pełni zaspokajający najprostsze potrzeby, wydaje również ludzi o
pogodnym usposobieniu, którzy beztrosko ufają, że dzień jutrzejszy przyniesie
to samo, co przyniósł dzień dzisiejszy, i dlatego niczym się nie przejmują.
Przelotne satysfakcje, umiarkowane przyjemności, pogodnie znoszone przemijające
przykrości! Oto przykład:
Ranek był chłodny i deszczowy, trochę padało. Znalazłem się
na jakimś placu. Zauważyłem, że wielkie kamienne płyty były jakby szczególnie
porządnie zamiecione. Jeszcze bardziej się zdziwiłem, gdy zobaczyłem na placu
kilku obdartych chłopaków, którzy kucali w koło i przyciskali dłonie do
płaskich płyt, jakby chcieli się w ten sposób ogrzać. W pewnej chwili
pomyślałem, że to jakaś zabawa, ale mieli miny tak poważne i skupione, jakby
właśnie udało im się coś załatwić. Wysiliłem całą moją przenikliwość, ale nic
nie zrozumiałem. Zapytałem więc małpiątka, dlaczego siedzą w koło w tak dziwnej
pozycji. Usłyszałem na to w odpowiedzi, że mieszkający w pobliżu kowal w tym
właśnie miejscu nakłada obręcze na koła. Kładzie na ziemi żelazną obręcz,
przykrywa ją wiórami dębowymi, i to w takiej ilości, by otrzymać pożądaną temeraturę.
Kiedy wióry się spalą, nakłada obręcz na koło, a potem starannie zamiata
popiół. Urwisy natychmiast rzucają się na rozgrzane miejsce i nie ruszają
stamtąd, póki całkiem nie ostygnie. Takich przykładów poprzestawania na małym i
skrzętnego wykorzystywania każdej okazji, by się nie zmarnowała, znaleźć można
tu mnóstwo. Przekonałem się, że lud tutejszy przejawia żywą i pomysłową
przedsiębiorczość nie po to, by się bogacić, lecz by żyć beztrosko.
Neapol, do 17 marca
Kiedy zabieram się do pisania, stają mi przed oczami
obrazy żyznej krainy, otwartego morza, wonnych wysp, dymiącej góry, a brak mi
środków do opisania tego wszystkiego.
Tu dopiero, gdzie ziemia rodzi wszystko, a plony zbiera
się trzy do pięciu razy w roku, można zrozumieć, skąd człowiekowi przyszło do
głowy zajmować się rolnictwem. W szczególnie dobrych latach można trzykrotnie
sadzić kukurydzę na tej samej ziemi.
Wiele widziałem i jeszcze więcej przemyślałem. Coraz
pełniej objawia mi się świat, a wszystko, co już od dawna było mi wiadome, teraz
dopiero staje się moim udziałem. Jakże dziwną istotą jest człowiek, tak
wcześnie zdobywając wiedzę, a tak późno ją wykorzystując!
Jaka szkoda, że nie mam stale, w każdej chwili, przy
sobie kogoś, kto mógłby podzielić się moimi spostrzeżeniami. Jest co prawda
przy mnie Tischbein, ale jako człowieka i jako artystę pochłania do tysiąc
pomysłów i rozrywają setki osób. Dziwny to przypadek i wyjątkowy; nie potrafi
zainteresować się egzystencją drugiego człowieka, bo czuje się tak zawiedziony
na własnych ambicjach.
Świat jest po prostu zwyczajnym kołem. Każdy punkt na
jego obwodzie dzieli od środka ta sama odległość, a nam wydaje się taki dziwny
tylko dlatego, że wraz z nim się obracamy.
Potwierdza się to, co stale sobie powtarzam: pewne
zjawiska przyrody i pewne pomieszania pojęć dopiero w tym kraju zrozumiałem i
zdołałem sobie wyjaśnić. Zewsząd coś biorę i
zabieram ze sobą; niewątpliwie też wielkie umiłowanie mego kraju i
radość z posiadania kilku przyjaciół.
(...)
Tutaj ludzie nic o sobie wzajemnie nie wiedzą. Wciąż
gdzieś biegną i ledwie dostrzegają tych, którzy przebiegają obok. Przez cały
dzień pędzą po tym swoim raju, nie zwracając na nic uwagi, a gdy pobliska
paszcza piekielna zaczyna szaleć, uciekają się pod opiekę krwi świętego
Januarego. No cóż, na całym świecie ludzie, walcząc ze śmiercią i diabłem,
uciekają się, a przynajmniej chcieliby się uciec, gdyby tylko mogli, do krwi.
Osobliwym i zbawiennym dla mnie przeżyciem jest torowanie
sobie drogi przez olbrzymią i niespokojną masę ludzką. Wszyscy są stopieni w
jedną rzekę, a zarazem każdy znajduje swą drogę i swój cel. Dopiero w tak
wielkim tłumie i ruchu czuję się naprawdę spokojny i samotny. Im większa na
ulicach wrzawa, tym jestem spokojniejszy.
Myślę czasami o hipochondrycznych lamentach Rousseau.
Doskonale mogę zrozumieć, że tak świetnie zorganizowany umysł mógł się
wykoleić. Gdybym nie poświęcał tyle uwagi naturze i nie przekonał się, że w
pozornym zamieszaniu można porównać i uporządkować setki spostrzeżeń – jak
geodeta, który robi różne pomiary, przeciągając jedną prostą linię – często
uważałbym siebie za wariata.
źródło: Podróż włoska, Johann Wolfgang von Goethe, Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1980, tłumaczył, przypisami i posłowiem opatrzył Henryk
Krzeczkowski (fragment użyty w zakresie uzasadnionym nauczaniem, kopiowanie tekstu w celach komercyjnych jest zabronione)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz