12 sie 2012

TADEUSZ PEIPER - MIASTO, MASA, MASZYNA



I


Będąc skupieniem ludzi, złączonych ze sobą względami na korzyści wynikające ze
współżycia, miasto rozwijało się tak, jak tego wymagało życie. Z natury jego, jako skupienia, wynikało zredukowanie działania woli jednostki. Z celu, dla którego dokonało się skupienie, wynikało podniesienie użyteczności do poziomu naczelnej normy rozwoju. Działanie obu tych właściwości kształtowało rozwój miasta zgodnie z najżywotniejszymi interesami zbiorowości. Kaprys czy upór jednostek, albo też pewne przeżytkowe systemy myślowe, mogły wykrzywiać na krótszy czy dłuższy okres czasu linię rozwoju miasta, ale nie były one w stanie nadać jej innego kierunku aniżeli ten, jaki wyznaczały potrzeby życiowe.

Posłuszne ich głosowi, miasto odnawiało się ciągle. Wzgląd na wspólne interesy pokonywał wszystkie inne względy i domagał się coraz to nowych sposobów zaspakajania owych interesów. W ten sposób miasto stało się producentem ciągłych nowości. Ta jego natura nowatorska wprawiała je w stały konflikt z odziedziczonymi sposobami myślenia. Najnowsze wytwory miasta wywoływały niechęć w tzw. człowieku kulturalnym, tj. w tym człowieku, który najsilniej wpływa na kształtowanie się stosunku duszy zbiorowej do otoczenia. Zmieniało się życie; zmieniało się miasto, które jest przecie drogą i śladem życia; nie zmieniali się tylko ludzie oświeceni. Wytwarzał się stan waśni wewnętrznej między upodobaniami człowieka, które bardzo wolno ulegają ewolucji, a miastem, które zmieniało się bez przerwy. Już sam zewnętrzny wygląd miasta, który kształtował się każdorazowo w zgodzie z nowymi potrzebami życia, musiał razić współczesnych. Nowości, jakie miasto wprowadzało w zewnętrznym swoim wyglądzie, miały swoje źródło w potrzebach gospodarczych i we względach na wygodę, i to właśnie źródło, niesłusznie lekceważone, obniżało te nowości w uczuciach jednostek wykwintnych. Toteż każde miasto w każdym z okresów swojego rozwoju musiało być brzydkie dla współczesnych. Mogło posiadać budynki lub ulice uznane za piękne, ale były to na pewno budynki i ulice o charakterze antycznym. Ale to co stwarzało się samorzutnie, jako wyraz życia, budziło ze strony mieszkańców gest negacji, i dopiero wtedy kiedy powlekało się siwizną czasu, kiedy wrastało w melancholijną mgłę przeszłości, dopiero wtedy zaczynało przekupywać uczuciowość widza. W ten sposób wąskie, kręte uliczki stały się przysmakiem turystów. Kiedy powstawały, były rezultatem miejscowych potrzeb i niewątpliwie domorosłych estetów przejmowały niechęcią, wstrętem lub grozą. Kiedy stały się częścią obrazu przeszłości, odziedziczyły po nim urok rzeczy, które były.


Niechęć uczuciowa do miasta miała inne jeszcze podłoże: podłoże społeczne. Miasto było pierwotnie tworem i siedzibą klasy społecznej, nie obdarzanej względami przez ówczesnych twórców wartości. Któż tworzył skalę wartości w epoce powstawania miast? Najmici umysłowi feudałów oraz pisarze kościelni. Jedni i drudzy mieli długą serię motywów historycznych, nakazujących im umieszczać mieszczanina na najniższych szczeblach drabiny społecznej i kulturalnej. Ta pozycja niższości klasy mieszczańskiej przenosiła się także na miasto, które było jej dziełem, a które w porównaniu ż pałacem feudalnym, wyniośle samotnym, o formach życia wytwornych, o rozległych garderobach tradycji nie wentylowanych wiatrami czasu, uchodzić musiało za prostacki twór codziennych i gminnych wymogów praktycznego życia. Miasto nie miało po swej stronie blasku arystokratycznego, splendoru cenionej i admirowanej klasy społecznej, nie zmuszało do dystansu, tego fabrykanta mitu i wielkości. A potem, kiedy dzięki rewolucji francuskiej ten stan rzeczy uległ zmianie, pojawiły się nowe okoliczności natury społecznej, które utrzymały ów niechętny stosunek do mieszczanina i miasta. Rewolucja francuska wyzwoliła mieszczaństwo i dała mu władzę materialną nad światem. Ale nie dała mu władzy moralnej. Wiek XIX stwarza ideę socjalistyczną, która anektuje najlepsze umysły i przecieka we wszystkie systemy myślowe epoki. Socjalizm staje się znowu źródłem niechęci do mieszczanina, a pośrednio — niewątpliwie wbrew swym istotnym ideałom — niedostrzegalnymi, nieprzewidzianymi i niechcianymi przedłużeniami uczuciowymi kształtuje negatywnie stosunek człowieka do miasta. Zawiść z góry i nienawiść z dołu zespoliły się w uczuciowości ludzkiej i wytworzyły w niej nowy związek chemiczny: pogardę dla burżuja i dla jego tworu: miasta. Mieszczanin zniesławił miasto.


Zdaje mi się, że okoliczności natury czysto fizjologicznej przyczyniły się również do negatywnego ukształtowania stosunku człowieka do miasta. Konstytucja organiczna człowieka jest dziełem natury. Organa ludzkie i ich funkcje są tworem warunków, w jakich pierwotnie rozgrywało się życie gatunku ludzkiego. Przyroda jako tło. Rozległe koła otwartych widnokręgów. Powietrze pachnące świeżością ziemi. Zajęcia, w których uczestniczyły ramiona i nogi. Do tych warunków przystosowany był organizm ludzki. Miasto stworzyło warunki nie tylko odmienne, ale wręcz przeciwne. W warunkach tych człowiek musiał czuć się źle fizjologicznie. A że stany organizmu przerzucają swą barwę na nasze stany duchowe, oddziaływują na odpowiedzi, jakie uczucia nasze dają przedmiotom zewnętrznym, wpływają na nasze orzeczenia o pięknie i brzydocie, więc miasto, ciążąc człowiekowi fizjologicznie, musiało ciążyć mu także estetycznie. Z analogicznych powodów piękno przyrody przeciwstawiano brzydocie miast lub kiedy miastu (staremu) przyznawano pewne piękno, stawiano je niżej od piękna przyrody. Kto potrafi uwolnić się od poglądów, wyssanych z książek, kto potrafi zetrzeć z rzeczy stary nalot biblioteczny, ten dostrzeże, że biorąc pod uwagę jedynie kształty i barwy — nie ma żadnego powodu do estetycznego wywyższania krajobrazu ponad widok miejski. Mam wrażenie, że dopuszczę się przesady jedynie aforystycznej, twierdząc, że połowa piękna każdego podziwianego krajobrazu pochodzi nie z jego kształtu i barwy, lecz z powietrza, które wdechamy, kiedy na niego patrzymy. Nie ulega wątpliwości, że obok wpływów, które proces oddychania wywiera na nasz uczuciowy stosunek do miasta, można by wykazać wiele innych wpływów fizjologicznych, działających w podobny sposób. Na jeden chciałbym jeszcze zwrócić uwagę. Zdaje mi się, że się nie mylę, upatrując w funkcjonowaniu mięśni gałki ocznej jeden z czynników, odgrywających ważną rolę w sprawie, która nas tu zajmuje. Oko człowieka zbudowane jest dla wielkich odległości, dla tych odległości, wśród których żył człowiek pierwotny. W zamkniętych przestrzeniach miasta mięśnie motoryczne, biorące udział w procesie akomodacji wzrokowej, znajdują się stale w stanie przystosowanym do małych odległości, a więc w stanie, w którym pierwotnie znajdowały się bardzo rzadko i krótko, jedynie tylko przy pewnych, specjalnych zajęciach człowieka. Ta przymusowa przemiana stanu niezwyczajnego na zwyczajny wymaga pewnego stałego wysiłku i naturalnie musi być połączona z niezadowoleniem oka. Kiedy człowiek znajdzie się poza miastem, oko odnajduje
znowu odległości, do których było pierwotnie przystosowane; mięśnie motoryczne oka
powracają do stanu zgodnego z ich naturą; niezadowolenie oka znika i ustępuje miejsca
fizjologicznej błogości; widz patrzy z przyjemnością i widzi przyjemnie. Chciałbym
powiedzieć: Znaczna część piękna każdego podziwianego krajobrazu pochodzi nie z jego
kształtu i barwy, ale z rozkoszy mięśni oka, powracających do swego stanu naturalnego.
Te przywileje fizjologiczne przyrody poniżały miasto w oczach człowieka.


Takie były trzy (mniej więcej) szeregi przyczyn, które zasadziły w duszy człowieka
niechęć do miasta i nie pozwoliły mu ujrzeć dokoła siebie, tu, najbliżej, w odległości wyciągniętego ramienia, piękna nowego, nie dającego się porównać z żadnym innym, piękna o niewyczerpanym bogactwie zasobów i o zupełnie nieprzewidzianej możliwości wpływów.


W naszych czasach ten niepojęty stosunek człowieka do miasta zaczyna ulegać
zmianie. Przyczyna? Powolne zanikanie działania poprzednich przyczyn.


Konflikt między starością instynktów i idei człowieka a nowościami miasta był jedną z
podstaw, na której wyrastała wzajemna obcość. Otóż konflikt ten traci coraz bardziej swe
ostrze. A traci je, bo zarówno idee człowieka, jak i nowości miasta uległy zmianie. Stare
idee, poddane nowoczesnej krytyce, wykazały pęknięcia, które uczyniły je dla wielu okazami niezdolnymi do życia. Dla umysłów zaś, dla których nie straciły one jeszcze w zupełności siły żywotnej, straciły już ową pomnikową nietykalność, która stanowiła główną siłę ich oddziaływania. A co się tyczy nowych, z naszej epoki pochodzących idei, to nigdy nie staną się one źródłem konfliktu między człowiekiem a odnawiającym się miastem; nie staną nim się nigdy, bo nigdy się nie zestarzeją. Uczestniczymy w czasach, w których prawdy żyją krócej aniżeli ludzie. Żadna prawda nie ma dosyć życia, ażeby dotrwać do drugiego pokolenia i znaleźć się jako osad w jego duszy. Z drugiej strony także pewne nowości miasta tworzą się inaczej. Już nie spontanicznie. Już nie jako samorzutny i nieskrępowany wyraz potrzeb. Ale według planu. Według planu artystycznego z góry ułożonego. Miasto, które poprzednio było swego rodzaju naturą, staje się dziełem sztuki. Dziełem sztuki, tworzonym w zgodzie z panującymi pojęciami estetycznymi. Wrasta w ideologię czasu. Z murów swoich czyni świadomie twarz czasu. To przerzucanie na miasto ustalonych idei estetycznych paczy częściowo właściwy charakter miasta, ale równocześnie łagodzi dawny konflikt.


Także okoliczności natury społecznej, które wytwarzały dokoła mieszczanina i miasta
atmosferę nieżyczliwości, straciły wiele ze swych dawnych wpływów. Zmienił się stosunek
do mieszczanina. Coraz widoczniejszą staje się jego rola kulturalna. Jego dziełem jest cały dorobek naukowy XIX wieku, tego wieku, o którym można powiedzieć, że pierwszy wydobył z zanadrza model olbrzymiego człowieka. Przy pomocy mieszczanina tworzyła się także sztuka. Parweniuszowski burżuj rozpoczął rywalizować w dziedzinie kultury z klasą, z którą został zrównany politycznie i materialnie. Zaczął magazynować tradycję. Zdobywał mecenasowskie upodobania i próżności. Otoczył opieką sztukę i artyście, który był dotąd pałacowym murzynem, oddał miejsce prawdziwie ołtarzowe. Był pożyteczny nawet wtedy, kiedy był śmieszny. Z jego śmiesznej próżności zrodził się wszystek przepych nowoczesnego życia miejskiego. Zaczął powoli porastać zasługami i odziewać się blaskiem. W tym nowym świetle inną wydała się jego postać. W okresie pierwszej egzaltacji socjalistycznej widziano w nim jedynie pożeracza nadwartości, później dostrzeżono w nim także siewcę wartości. W następstwie tego zmienił się stosunek do niego i do jego tworu: miasta.


A wreszcie także fizjologiczne przyczyny niechęci człowieka do miasta zaczynają powoli zanikać. Organizm człowieka przystosowuje się do miasta a miasto przystosowuje się do organizmu człowieka. Wieki bytowania miejskiego oddziałały na fizjologię ciała ludzkiego. Nagięły ją do nowych warunków. Pozwoliły jej znosić łatwiej to wszystko co dawniej groziło jeszcze poważnym zaburzeniem organicznym. A odkąd rozwój miasta jest podporządkowany pewnej planowej myśli, przy budowie każdego domu, przy wykreślaniu każdej ulicy i każdego skweru uwzględnia się coraz troskliwiej postulaty fizjologiczne mieszkańców. Dzisiaj czyni się to jeszcze środkami prostymi, powiększaniem przestrzeni powietrza i światła naturalnego. W przyszłości przy doskonalącej się coraz bardziej technice, będzie się to odbywało w sposób bardziej wymyślny. Jeżeli chodzi o powietrze, to może na wzór wodociągów zbudowane zostaną tlenociągi, które będą sprowadzały tlen z warstw atmosferycznych unoszących się wysoko nad domami albo też z odległych lasów zamiejskich. A może i to okaże się czymś za prostym, i w samym mieście istnieć będzie specjalny zakład, fabrykujący tlen do oddychania i rozsyłający go swoim konsumentom w podobny sposób, w jaki to czynią obecnie gazownie i elektrownie. Ale mniejsza o iksy przyszłości. Faktem jest, że proces przystosowania miasta do człowieka już się rozpoczął i przyczynił się w niemałym stopniu do złagodzenia istniejącego między nimi konfliktu.


Zanik przyczyn, które ugruntowały niechęć człowieka do miasta, oczyszcza teren ich
wzajemnego stosunku z czynników obcości i waśni. Na oczyszczonym terenie mogą pojawić się nowe ustosunkowania uczuciowe. Miasto może nie tylko przestać być brzydkim, ale może zacząć być pięknym. Może wywrzeć silny wpływ na twórczość artystyczną. Trzeba tylko dojrzeć w nim realizację nowego piękna, wcielenie w życie nowych praw estetycznych. Nie wystarczy obierać miasto jako temat artystyczny, jak to dzisiaj praktykuje wielu poetów, nie zmieniając przy tym negatywnego stosunku do nowego tematu. Chodzi o przytakiwanie miastu, jego najgłębszej istocie, temu co jest specyficzną własnością jego natury, co go odróżnia od wszystkiego innego i co skutkiem tego nie powinno być oceniane miarami estetycznymi, zapożyczonymi z innych dziedzin. Ulice dzisiejszego Berlina, będące jednym z najwspanialszych widowisk świata, budzą antypatię we wszystkich tych, którzy bezmyślnie i z pozorami znawstwa powtarzają wyczytane lub podsłuchane formułki, a nie umieją spojrzeć na ten kamienny pomnik nowego życia spojrzeniem sięgającym w głąb rzeczy i wyprowadzającym z nowych warunków życia prawidła nowego piękna. A o to właśnie chodzi. Dojrzeć piękno w prostych, długich, potrzebami życia wykreślonych bulwarach, wyciągniętych jak struny, na których koła wozów i obcasy ludzi grają pieśń nie słyszaną gdzie indziej. Dojrzeć piękno w murach pokrytych barwnymi afiszami i radować się tą niezwykłą epopeją, która stale o tydzień naprzód opiewa życie miasta. Dojrzeć w wystawach sklepowych piękno równe pięknu kaplic katedralnych. Dojrzeć w srebrnych połyskach, płynących po szynach tramwajowych, piękno rywalizujące ze słońcem rozpryskanym na czole fali rzecznej. W nowocześnie i umiejętnie ubranej kobiecie śpieszącej trotuarem podziwiać motyla, jakiego nie umiałaby stworzyć natura. W płynnej jeździe automobilu widzieć tę samą słodycz, co w linii opadającego ptaka. O to chodzi. W ten sposób dojdziemy do zupełnie nowych kryteriów estetycznych i uzyskamy nowe zupełnie pojęcie piękna. To zaś różnymi drogami oddziaływać będzie na twórczość artystyczną, wskazując jej nowe zadania i dostarczając jej nowych środków formy.

Spośród elementów miasta, które będą musiały oddziałać na sztukę, najważniejszymi są
może masa i maszyna.

źródło: fragment eseju: Miasto, masa, maszyna. I/III, «Zwrotnica» 1922, nr 2, lipiec(fragment użyty w zakresie uzasadnionym nauczaniem, kopiowanie tekstu w celach komercyjnych jest zabronione)


13 komentarzy:

  1. hehe, to by bylo ciekawe by z nim pogadac, tak przy piwie. na spokojnie. miasto jest jak czlowiek o stu twarzach... magiczny i wielki, ale i morderczy jak trzeba
    miasto jest dla ludzi ktorzy wiedza czego chca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jeszcze to przeczytałeś? hehe

      Usuń
  2. Kto czyta w 2018? hehe

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko architekci pewnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I filolodzy :p

      Usuń
    2. filolodzy przed sesją zimową xd

      Usuń
    3. studenci projektowania ubioru też :p

      Usuń
  4. Osoby z rozszerzonym językiem polskim pozdrawiają :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bez rozszerzonego języka polskiego też pozdrawiamy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Poeci, pisarze, artyści: malarze, rzeźbiarze, projektanci form użytkowych, architekci środowiska środowiska, projektanci przemysłowi, bibliotekarze, poloniści, studenci wszystkich filologii , architekci, nauczyciele języka polskiego czytają ten traktat.

    OdpowiedzUsuń