12 sie 2012

ZYGMUNT BAUMAN - NIECO PŁYNNYCH MYŚLI O SZTUCE (FRAGMENT)

Wygląda na to, że na piękno traktowane jako jedna z tych wartości, dla których warto żyć, i za które warto umierać, przyszły ciężkie czasy.

W tym, co George Steiner nazwał kulturą kasyna, każdy nowotwór kultury obliczany jest na maksymalny wstrząs (czytaj: zdetonowanie, obalenie i wyklęcie poprzednio faworyzowanych tworów) i natychmiastowy uwiąd starczy (czytaj: skurczenie odległości dzielącej nowoprzybyły przedmiot uwielbienia od kubła na śmieci). Artyści, których przodkowie utożsamiali wartość dzieła z wiecznością jego trwania, a przeto zabiegali jak mogli o jego niezniszczalność i nieskazitelną doskonałość, która (jak liczyli) powstrzyma dalsze obroty koła Fortuny, teraz popisują się instalacjami do rozmontowywania po zamknięciu wystawy, happeningami kończącymi się w chwili gdy uwaga ich aktorów ulega ku innym sprawom, owijaniem mostów w płachty plastikowe do chwili wznowienia ruchu kołowego i niewykończonych budynków do chwili wznowienia prac budowlanych, czy „space sculptures” (rzeźbami pod gołym niebem), zapraszającymi Przyrodę do ściągania jakiego zechce haraczu i potwierdzenia przy tej okazji śmiechu wartej przelotności ludzkich osiągnięć i ulotności ich śladów.
By uzyskać prawo wstępu do kultury kasyna i zachować w niej prawowite miejsce, trzeba być niewybrednym i wszystkożernym, wystrzegać się zakreślania granic smakowej tolerancji i zbyt długiego upierania się przy jednym i tym samym smaku; trzeba też umieć i chcieć próbować i smakować, wszystko, co chwila ma do zaoferowania. Wyrzekanie się nowinek jest oznaką złego smaku, a kto je odrzuca ryzykuje bycie samemu odrzuconym. Równie niepoprawna i groźna dla o nią oskarżonego jest dozgonna wierność raz wyrobionemu smakowi. Starzenie się nowego, niegdyś rozwlekły proces, wymaga coraz mniej czasu. Aby przedzierzgnąć się w przeszłość, przyszłość nie koniecznie musi przenocować w teraźniejszości. Przeszłość jest wysypiskiem dla zużytych emocji – a emocje, jak wiadomo, szczycą się nie bez racji swą zwiewnością nad zwiewnościami.
Jakby się ze sobą zaciekle w innych sprawach nie sprzeczali, filozofowie sztuki skłonni byli być jednego zdania co do tego, że piękno to coś zgoła innego od efemerycznych kaprysów mody, że unosi się ono w innym wymiarze niż ten, w jakim się kłębią kruche a płoche odurzenia i namiętności; i że nawet gdyby istniało coś takiego jak „piękno od pierwszego wejrzenia”, jedynie przepływ czasu może je poddać wiarygodnej i przekonującej próbie. Nie są dziś też filozofowie zgodni jak niegdyś (jeszcze całkiem niedawno) byli co do autorytetu czasu, ani nie są równie jak przedtem pewni co do zasadności aspiracji piękna do rangi „wartości uniwersalnej” – jako też co do racji twierdzenia, że wartość uniwersalna jest atrybutem koniecznym estetycznego sądu. Te dwa twierdzenia znalazły się dziś za burtą akademickiego konsensusu; trudno się ich też dopatrzeć w popularnych użytkach terminu „piękno” – zarówno w jego rzeczownikowej, jak i przymiotnikowej odmianie.
We wczesnych stadiach nowożytnej debaty o istocie piękna pojawiły się najczęściej ideały takie jak harmonia, proporcja, symetria, czy ład – zbiegające się w pojęciu ideału najdobitniej chyba zdefiniowanego przez Leona Battistę Alberti’ego i nazywanego przezeń „doskonałością”: stanu, w jakim wszelka dalsza zmiana może być tylko zmianą na gorsze. Piękno znaczy doskonałość; i tylko rzeczy doskonałe mogą w pełni zasadnie rościć sobie prawo do miana pięknych. Liczni nowocześni artyści zmagali się z pragnieniem wyczarowania stanu doskonałości i czynili z realizacji postulatu Alberti’ego cel naczelny i motyw główny swych poszukiwań twórczych. Przypomnijmy choćby Mondriana, Matisse’a, Arpa czy Rothko… Wytnij kolorowe prostokąty z płótna Mondriana, albo tancerki z płótna Matisse’a, i spróbuj je w innym niż oni porządku ustawić – a przekonasz się, że każdy, ale to każdy alternatywny układ wycinków, ilu być nie spróbował, mniej cię od oryginalnego estetycznie zadowoli…
Z tak rozumianego piękna rynek konsumpcyjny pożytku nie ma i mieć nie może. Ba, jego natura buntuje się przeciw takiemu pojęciu, jak przeciw wszystkiemu co „raz na zawsze”, przeciw wszystkiemu, co nie woła o zmianę – konieczną a niezwłoczną. Gdyby to pojęcie piękna wcieliło się w ludzki sposób bycia, rynek konsumpcyjny tego by nie przeżył. Rynek konsumpcyjny, podobnie jak wzór zachowania jakiego on wymaga i jaki kultywuje, jest przystosowany do „kultury kasyna”, która z kolei dostosowuje się do rynkowych presji i rynkowej strategii uwodzenia. Rynek i kultura kasyna współbrzmią, by tak rzec, zgodnie – nawzajem się żywiąc i umacniając. By nie marnować czasu swych klientów i nie przesądzać ich przyszłych, nie dających się na razie przewidzieć uciech, rynek konsumpcyjny oferuje towary nadające się do natychmiastowego (najlepiej jednorazowego) użytku i spożycia, i równie natychmiastowego się ich pozbycia. Zagubieni w wirze fanaberii, oszołomieni obfitością nęcących ofert i zawrotnym tempem ich wymiany, klienci nie mogą polegać na wcześniej nabytym doświadczeniu – muszą więc zaufać zapewnieniom, że przedmiot aktualnie proponowany do uwielbiania i nabycia to „właśnie to”, „mus” i zarazem warunek szczęścia; coś, co koniecznie mieć się musi i z czym koniecznie musi się odtąd (nie ważne, na jak długo) pokazywać.
„Piękno rządzi” – stwierdza Michaud w swym raporcie o stanie sztuk w naszym płynnie-nowoczesnym świecie. „Pod każdym względem piękno jest dziś imperatywem: bądź piękny(a), a przynajmniej zaoszczędź nam swej brzydoty”. Brzydota jest wyrokiem wygnania na wysypisko śmiecia; i odwrotnie – wygnanie na śmietnik jest jedynym wymaganym dowodem brzydoty: miejsce w społeczeństwie podlega kategoriom estetycznym. A więc to, co obserwujemy wokół, jest ostatecznym triumfem piękna? Spełnieniem jednego, ale chyba najbardziej ambitnego, wśród „projektów nowoczesności”?
Ależ nieprawda, odpowie Michaud. Pyrrusowe to zwycięstwo. Piękno zwyciężyło, relegując swój przedmiot, swoją materię, do obozu pokonanych. Piękno zwyciężyło, czyniąc dzieła sztuki zbędnym przeżytkiem. Sztuka, a wraz z nią idea piękna, wyparowała w coś w rodzaju „eterycznego eteru” – zaś eter wyobrażony przez przednowoczesnych proto-chemików (albo „ciemna materia” wyobrażana przez ponowoczesnych kosmologów) nasyca wszystkie przedmioty, nie kondensując się w żadnym. „Piękne” są dziś swetry w logiem najgłośniejszego aktualnie domu mody. Albo ciała wygniecione przy pomocy siłowni i kosmetycznej chirurgii w kształty przepisane przez najostatniejszą modę. Albo opakowania towarów zalegających fasady supermarketowych półek. „Nawet trupy są piękne – opakowane w plastikowe futerały i ułożone rzędem przed ambulansami”. Wszystko ma, lub przynajmniej może się spodziewać, swych piętnastu minut, a może i piętnastu dni piękna – po drodze do zsypu odpadów.





Źródło: „Między chwilą a pięknem. O sztuce w rozpędzonym świecie”,  Warszawa 2010 (fragment użyty w zakresie uzasadnionym nauczaniem, kopiowanie tekstu w celach komercyjnych jest zabronione)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz