22 wrz 2012

WASYL KANDYŃSKI - O DUCHOWOŚCI W SZTUCE

Dzieło sztuki jest zawsze dzieckiem swego czasu, często kolebką naszych uczuć.

Każdy etap rozwoju kultury rodzi własną sztukę, która już nigdy się nie powtórzy. Próba ożywienia zasad minionego okresu rodzi rzeczy prawie zawsze poronione. Nie możemy dziś czuć tak, jak starożytni Grecy i żyć ich wewnętrznym życiem. Usiłowanie przywrócenia np. greckiego kanonu rzeźbiarskiego da w efekcie dzieła do greckich podobne, ale zawsze bezduszne. Takie naśladownictwo jest raczej małpowaniem. Zachowanie się małpy jest na pozór podobne do ludzkiego – siedzi, trzyma książkę przed nosem, kartkuje ją, robi zafrasowaną minę – brak w tym jednakże jakiegokolwiek wewnętrznego sensu.

Istnieje wszakże podobieństwo artystycznych form, u podłoża którego leżą okoliczności bardzo przekonywujące. To samo mianowicie wewnętrzne napięcie, ta sama moralna i duchowa atmosfera, dążenie do podobnych celów, w zasadzie kiedyś już sformułowanych, lecz później zapomnianych, podobieństwo wewnętrznych klimatów – mogą one logicznie prowadzić do stosowania form, które w epokach poprzednich z powodzeniem służyły tym samym potrzebom. Tym częściowo tłumaczyły się sympatia i zrozumienie, nasze głębokie pokrewieństwo ze sztuką prymitywów. Podobnie jak my, tamci dojrzali artyści starali się zawrzeć w swych dziełach to, co wewnętrznie istotne, rezygnując niejako automatycznie z tego, co tylko przypadkowe i zewnętrzne.

Owa wspólnota wewnętrznych dążeń, przy całym swym znaczeniu, jest jednakże jedynym punktem styczności. Nasza dusza, po długich doświadczeniach materializmu dopiero budzi się i dotąd nosi w sobie zarodki zwątpienia, niewiary, dezorientacji oraz poczucie zagubienia sensu. Nie uwolniliśmy się jeszcze spod przygniatającego nas ku ziemi wpływu materialistycznego poglądu na świat, który życie kosmiczne zamienił na ponurą grę przypadku. Przebudzona dopiero świadomość ciągle jęczy pod tym ciężkim brzemieniem. Powszechnie panujące ciemności rozjaśnia jedynie słabiuteńki brzask, świeci tylko jeden malutki punkcik. Jest to zaledwie przeczucie, zapowiedź, a duch prawie nie ma odwagi uwierzyć, w obawie, że może to światło jest omamem, rzeczywistością zaś czarna noc. Zwątpienie i doskwierający ucisk filozofii materialistycznej bardzo różni naszą duszę od duszy „prymitywa”. Jest w nas jakaś szczerba, którą czujemy pod dotknięciem, jak z głębokości ziemi wydobytą drogocenną a pękniętą wazę. Dlatego zainteresowanie dla sztuki prymitywów, dziś właśnie widocznie w formie dość zapożyczonej, nie może potrwać długo.

Podobieństwa pomiędzy sztuką nową i sztuką epok minionych mogą wynikać z dwóch diametralnie różnych powodów, jak to łatwo zauważyć. Pierwsze [zewnętrzne podobieństwo form] ma charakter zbieżności nieistotnej i dlatego jest bez znaczenia dla przyszłości. Drugie jest wewnętrzne i kryje w sobie zalążki przyszłego. Okres fascynacji materialistycznych, którym duch jak się wydaje ulegał, został przezwyciężony niby złe pokusy, a nasza świadomość, oczyszczona przez walkę i cierpienie, wznosi się już ku górze. Bardziej prymitywne emocje, strach, radość, smutek itp., mogące nasz jeszcze wyrażać w sztuce owego czasu kuszenia, stracą swą atrakcyjność, artysta spróbuje wzbudzić delikatniejsze, jeszcze nienazwane uczucia. Sam jest dziś zresztą stosunkowo bardziej skomplikowany i subtelniejszy, a wyrażające go dzieło zdolnemu do bardziej wyrafinowanych emocji widzowi na pewno dostarczy przeżyć, których dziś nie możemy jeszcze sformułować.

Współczesny amator sztuki jest jednak jeszcze stosunkowo rzadko zdolny do reakcji na tego rodzaju bodźce. Szuka on w obrazie albo tylko wiernego naśladownictwa natury, służącego praktycznym celom (portret w potocznym znaczeniu itp.), albo naśladownictwa połączonego z określoną interpretacją, np. malarstwa „impresjonistycznego”, albo stanów duszy obleczonych w naturalne formy (co nazywa się nastrojem)1. Wszystko to, jeżeli ma charakter prawdziwie artystyczny, osiąga swój cel i stanowi pokarm duchowy (nawet w pierwszym wypadku), szczególnie zaś w trzecim, kiedy publiczność odnajduje w artyście bratnią duszę. Zapewne nie może taka nuta porozumienia (a nawet i sprzeciwu) być dla widza obojętna, budzić tylko powierzchowną reakcję – „nastrój” obrazu jest bowiem w stanie pogłębić jego własne uczucia. Dzieła tego rodzaju chronią w każdym razie naszą duszę od wulgarności, utrzymują na określonym poziomie, podobnie jak klucz naciąga struny na właściwy ton. Rozleganie się tego tonu, oraz jego subtelne modyfikacje czasowe i przestrzenne, to tylko jedna strona zagadnienia i nie wyczerpuje jeszcze wszystkich możliwych oddziaływań sztuki.


Wyobraźmy sobie duży, ogromny, niewielki, albo średni budynek podzielony na rozmaite wnętrza. Wszystkie jego ściany obwieszone są małymi, dużymi i średniej wielkości obrazami. Niekiedy są ich tysiące. Na nich kolorowymi farbami oddane są rozmaite widoki „natury”: zwierzęta w świetle i pogrążone w cieniu, pijące wodę lub nad nią stojące, leżące na trawie, obok Ukrzyżowanie namalowane przez artystę nie wierzącego w Chrystusa, kwiaty, ludzkie postacie siedzące, stojące, idące, często także nagie, dużo nagich kobiet (przeważnie w skrótach od tyłu), jabłka i srebrne półmiski, portret tajnego radcy N, zachód słońca, dama w różowym, lecące kaczki, portret baronowej X, fruwające gęsi, cielęta w cieniu z jaskrawo żółtymi plamami słońca, portret ekscelencji Y, damę w zieleni. Jest to wszystko starannie opisane w książce, wydrukowane są nazwiska artystów, tytuły obrazów. Zwiedzający trzymają ją w ręku idąc od obrazu do obrazu, kartkują, czytają nazwiska. Później wychodzą równie biedni lub bogaci, jak byli tu przychodząc i natychmiast zajmują się własnymi sprawami, ze sztuką nie mającymi nic wspólnego. Po co tu przyszli? – bo w każdym z obrazów zawarte jest w tajemniczy sposób całe życie, z jego licznymi udrękami, zwątpieniami, chwilami zachwytów i światłem.

Dokąd to życie prowadzi? Dokąd zmierza dusza artysty, gdy uczestniczy w procesie twórczym? Co pragnie zwiastować? – „kierować światło w głąb ludzkiego serca – oto powołanie artysty”, powiada Schumann. „Malarz jest człowiekiem, który wszystko potrafi narysować i wymalować”, mówi Tołstoj.

Z tych dwóch definicji działalności twórczej wybierzemy pewnie drugą, gdy pomyślimy o opisanej właśnie wystawie – z większą lub mniejszą wprawą, wirtuozerią i werwą powstają na płótnie przedmioty tworzące mniej lub bardziej subtelną „malarską” tkankę. Drogą do dzieła sztuki jest zharmonizowanie tej całości na płótnie. Obraz taksujemy chłodnym okiem i zrównoważonym umysłem. Znawcy podziwiają „robotę” (jak podziwia się linoskoczka), rozkoszują się „malarskością” (jak smakuje się pasztet). Głodne dusze odchodzą głodne.

Wielkie tłumy włóczą się po salach i znajdują, że płótna są :ładne” albo „świetne”. Człowiek mogący coś powiedzieć, nic nie rzekł do drugiego, a ten który mógłby usłyszeć, niczego nie usłyszał.

Ten stan rzeczy w sztuce nazywa się l’art pour l’art.

Zniszczenie wewnętrznego głosu barwy, będącego jej życiem, rozproszenie w tej pustce sił artysty – to ma być „sztuka dla sztuki”!

Artysta pragnie dla siebie materialnej zapłaty za swą zręczność, pomysłowość i wrażliwość. Jego dążeniem jest zaspokojenie ambicji i chciwości. Zamiast ściśle ze sobą współpracować artyści prowadzą walkę o rozmaite dobra. Skarżą się na konkurencje i nadprodukcję. Skutkiem jest ich wzajemna nienawiść, intrygi, zawiść, stronniczość i mania zakładania związków – zmaterializowana sztuka utraciła swój cel2.

Publiczność obojętnie odwraca się od artysty, który nie potrafi zadowolić się sztuką bez ambicji, lecz stawia sobie wyższe wymagania.

„Rozumienie” przybliża amatorowi sztuki punkt widzenia artysty. Wyżej zostało powiedziane, że sztuka jest dzieckiem swej epoki. Znaczy to, że sztuka może w formie artystycznej odtworzyć tylko to, czym atmosfera jest nasycona w widoczny sposób. Taka sztuka, nie kryjąc w sobie potencjalnych, przyszłych możliwości będąca zatem tylko dzieckiem swego czasu, nigdy nie dorośnie do godności rodzicielki tego, co ma nadejść – jest sztuką wykastrowaną. Przemija szybko i staje się moralnie martwa, gdy tylko zmieni się podtrzymująca ją atmosfera.

Sztuka zdolna do dalszego rozwoju, rodzi się wprawdzie z tych samych duchowych źródeł epoki, nie jest jednakże tylko jej zwierciadłem i echem. Posiada bowiem w sobie samej zapładniającą i proroczą moc, jest w stanie szeroko i głęboko oddziaływać.

Życie duchowe, którego przejawem  i siłą napędową – jedno z najpotężniejszych – jest również sztuka, to skomplikowany, a pomimo to dający się prosto ująć ruch – do przodu i w górę. Ten ruch to dynamika poznania. Może ona przybierać najrozmaitsze formy, w zasadzie jednak zachowuje swój stale ten sam wewnętrzny sens i cel.

W mrokach gubią się pierwsze przyczyny naszego posuwania się „w pocie czoła” naprzód i w górę, pomimo cierpień, poprzez zło i udręczenie. Kiedy z wysiłkiem osiągamy jakiś etap, usunąwszy z drogi leżące na drodze nowe głazy niekiedy zasypują one szlak całkowicie, aż się zupełnie zatraca.

Wtedy niezawodnie przyjdzie człowiek, jeden z nasz, niby we wszystkim do nas podobny, posiadający jednak w sobie ukrytą tajemną moc „wizji”. Widzi i ukazuje. Czasami wolałby uwolnić się od tego nadprzyrodzonego daru, który jest dlań nieraz bolesnym krzyżem. Tego jednak nie może. Ścigany szyderstwem i nienawiścią pcha ludzkość pod górę do przodu, jak ciężką, opierającą się i utykającą na kamieniach taczkę.

Niejednokrotnie, kiedy na ziemi nie ma już z jego osoby nawet cielesnych szczątków, usilnie staramy się odtworzyć jego powiększony do gigantycznych rozmiarów wygląd w marmurze, w żelazie, brązie lub kamieniu. Tak jakby o cielesność chodziło w wypadku męczenników oddanych bez reszty ludzkości, gardzących swym ciałem i służących tylko Duchowości. Sięganie jednak po owe marmury jest w każdym razie dowodem, że już więcej ludzi dotarło do miejsc, gdzie kiedyś stał samotnie jeden człowiek – ten, którego w ten sposób czcimy.
 
1 Niestety, także i ten termin, mający wyobrażać poetyckie ambicje żywego artysty, jest nadużywany i ośmieszany. Czy nie ma już tak wielkiego słowa, którego by gawiedź nie sprofanowała?
2 Nieliczne wyjątki nie łagodzą tego beznadziejnego i tragicznego obrazu; w dodatku te wyjątki, to przede wszystkim artyści wyznający credo sztuki dla sztuki. Służąc zatem wyższym ideałom przyczyniają się w zasadzie do bezsensownego rozproszenia swoich sił. Piękność zewnętrzna buduje atmosferę duchowa, ma jednak oprócz tej dodatniej strony (ponieważ Piękno = Dobro) także i ten niedostatek, że nie do końca wykorzystuje talent artysty – (talent w sensie ewangelicznym)

źródło: Kandyński, O duchowości w sztuce, Państwowa Galeria w Łodzi, 1996
(fragment użyty w zakresie uzasadnionym nauczaniem, kopiowanie tekstu w celach komercyjnych jest zabronione)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz