7 wrz 2012

MAGDALENA TULLI - SNY I KAMIENIE

Wyrastanie miasta pod wieloma względami przypomina wyrastanie drzewa. Dwie ulice na krzyż, wytyczone na początku, pączkują coraz liczniejszymi przecznicami, które z czasem wypuszczą swoje własne, i tak bez końca. Powstają kolejne skrzyżowania, miękkie nawierzchnie okrywają się brukiem, rozbudowują się ukryte pod nawierzchniami sieci wodociągowe. Drzewo wyrasta dzięki witalności nasienia i dzięki sokom czerpanym z ziemi, ale kształt i gęstość korony zależy od kogoś kto podciął gałązki sekatorem. Miasto też wyrasta dzięki sile i wierze. Ale jego plan najoczywiściej zależy od tego, jak wytyczono fundamenty. Toteż analizując układ ulic można odgadnąć wolę i poglądy, które się na nim odcisnęły.
Układ ulic był zaś tak pomyślany, by udaremniał przypadkowe wydarzenia i zapobiegał pokrętnym myślom. Gdyż życie jest z pewnego punktu widzenia tylko repliką zabudowy, ład miasta wymusza ład umysłów. Twórcy planu, kimkolwiek byli, osiągnęli swoje cele nie siląc się na żadne podejrzane sztuczki urbanistyczne. Żadnego detalu nie pominęli w swoich decyzjach, żądania stawiali podniesionym głosem, z komplikacjami radzili sobie waląc pięścią w stół. Nie musieli naginać swych zamysłów do prawideł sztuki, nie byli bowiem wcale architektami. Wyzywająca prostota niektórych rozwiązań wskazuje, że poniekąd byli z tego dumni. Nie znali się na logarytmach, ale rozumieli, że złożoność jest przyczyną błędów. Szukali zasady budowania określającej kształt miasta definitywnie i wszechstronnie, mogącej na zawsze uchronić nasze życie przed skażeniem wieloznacznością.
Tu trzeba wyjaśnić tonem nie znoszącym sprzeciwu, że główną zasadą miasta może być kąt prosty, meander albo gwiazda, co kształtuje zdarzenia, jakie będą rozgrywać się w mieście od samego początku jego istnienia: spotkania, kolizje, zbiegi okoliczności. Nie mówiąc już o cyrkulacji chmur. Z rysunku technicznego wynikają życiowe konieczności, ze wzorów zapisanych w podręcznikach biorą się prawa fizyki, nigdy odwrotnie.
Na przykład miasto kątów prostych ma to do siebie, że położenie jednej rzeczy w stosunku do innej nie oznacza nic ponad odległość i kierunek. Przestrzeń nie może wchłonąć ani przekazać żadnych treści oprócz czysto praktycznych, powierzchownych i obojętnych. Każdy narożnik jest jednakowo ważny. Pomniki są tylko figurami z kamienia zanieczyszczanymi przez gołębie. Wartość gruntów, regulowaną przez podaż i popyt, można łatwo wyrazić w obiegowej walucie. Wahania kursów giełdowych nie poddają się niczyjej woli. Nie ma żadnej siły zdolnej przechylić równo obciążone szale. Niczego, co zapewni ukazywanie się samych orłów lub reszek na rzucanych w górę monetach. Niczego, co sprawi, każda wyciągnięta z talii karta okaże się asem kier, lub przeciwnie, dwójką pik. Przez punkt nie leżący na prostej zawsze można przeprowadzić tylko jedną prostą równoległą do tamtej, a dwa i dwa to cztery. Dlatego nawet sprawiedliwość jest w nim pedantyczna jak arytmetyka, wyzuta z natchnienia i rozmachu, przewidywalna. Zasada meandra czyni z ulic chaotyczny labirynt, wywołując niezliczoną ilość nakładających się na siebie i przenikających się figur rozmaitego kształtu, z których każda może okazać się częścią większej całości. Miasto podporządkowane zasadzie meandra okaże się pełne kuszących lub przestraszających możliwości, smakowitych lub obrzydliwych resztek, pociągających lub odpychających zapachów, pomieszanych dźwięków; szyld na szyldzie, riksza za rikszą, bez jednego centymetra wolnej przestrzeni. Z każdego placu na sąsiedni prowadzi rozmaitość dróg, od której mieszkańcom kręci się w głowach i od której mają rozbiegane oczy a umysły zaśmiecone nieustannym rozważaniem alternatyw. Wszystko okazuje się względne a śledzenie stosunku wynikania, przypisywanie skutkom przyczyn, wytyczanie linii równoległych, wymierzanie sprawiedliwości w ogóle nie jest tam możliwe. Tylko mieszkańcy miasta zbudowanego na planie gwiazdy nigdy nie są nękani koniecznością wyboru. Mogą poruszać się jedynie po liniach prostych, lecz w pewnym sensie wszystkie proste są tam równoległe. W każdym miejscu otwiera się tylko jedna właściwa droga. Przechodnie patrzą więc spokojnym wzrokiem prosto przed siebie, co nadaje im wyraz łagodności i budzi zaufanie. Główne ulice zmierzają tam promieniście do najważniejszego punktu wyznaczającego prawdziwy środek. W nim umiejscowione jest serce miasta. Stamtąd całe miasto widać jak na dłoni, można je w mgnieniu oka przejrzeć na wylot razem z jego wnętrzami a nawet studzienkami telefonicznymi, kanałami burzowymi, ciągami piwnic. Zawiera ono w sobie trwały zapis porządku świata, do którego należy, oraz bezcenny gotowy schemat ocen, jakie będą w nim przypisane rzeczom. Siła ciążenia przedmiotów umieszczonych na szalkach wagi zależeć w nim będzie nie tylko od ich masy, lecz przede wszystkim od oceny. Dzięki przenikliwości ocen - od faktów dokonanych nieraz bardziej godne pochwały lub wzgardy okażą się te, które nie miały miejsca.
Na czystym papierze kreślarskim najłatwiej o prostokąty. Za sprawą mechanicznych właściwości przyrządów kreślarskich same z siebie mnożą się na jego powierzchni nie zostawiając miejsca na nic innego. Gwiazdy zaś rodzą się w głowach. Tam, daleko od ziemi, od tego siedliska mrówek i dżdżownic, rozbłyskują nagle, a ich niepowstrzymane promienie na wskroś przeszywają ciemności. Nie wiadomo tylko skąd bierze się meander, obcy trzeźwemu rachunkowi który wspomaga ruchy ekierek, lecz równie obcy świetlistym rojeniom. Pokrętny kształt jest świadectwem oporu, jaki istocie meandra stawiają pospołu liniał z ekierką i myśl rządząca ołówkiem. Promień gwiazdy zakrzywia się w polu przyciągania każdego prostokąta a wyrwawszy się znów próbuje prostej drogi – i jeszcze raz, i po raz kolejny, zawsze bez powodzenia. Zawiłość rysunku dowodzi, że utkany z marzeń plan gwiazdy nie przystaje do przyziemnego planu kątów prostych powstałych z linii kreślonych na papierze. Ale między siłami prostokąta i gwiazdy może ustalić się stan równowagi, utrzymywany wśród meandrów ideologii i suchej kalkulacji.
A sam zamysł wytyczenia linii? Czemu zaczęto je rysować, nie czekając, aż same pojawią się na płaszczyźnie papieru albo też w przestrzeni? Każąc rysować linie, budowniczowie opowiedzieli się za jedną z prawd możliwych do pomyślenia, za założeniem, które na zawsze pozostanie kwestią wiary, niesprawdzalność leży bowiem w jego naturze. Choć pozostawione w domyśle, nietrudno je odczytać. Głosi ono, że to nie siła kiełkujących nasion i nie ciśnienie soków krążących między korzeniem i koroną daje światu życie, tylko wprawiają go w ruch motory, przekładnie i koła zębate, urządzenia obracające słońce i gwiazdy, ciągnące chmury po nieboskłonie, przepychające wodę przez koryto rzeki. Przejrzystość i prostota tego pomysłu okaże się zbawienna. Pozwoli wymontować, naprawić i zamontować z powrotem każdy popsuty element - jeśli tylko świat składa się z oddzielnych i dających się wyjmować części i każdy proces może być skorygowany niezależnie od wszystkich pozostałych, bez obawy, że całość utraci równowagę. Inaczej mówiąc, miasta gwiaździste i miasta prostokątne są lepsze od miasta-meandra pod warunkiem, że świat jest maszyną. Oto założenie.
Budowniczowie mieli przywilej pewności. Oni znali prawdy nie poddające się wątpieniu. Lecz zachowali je dla siebie. Skąd teraz czerpać pewność, że świat jest maszyną, skoro pod tak wieloma względami przypomina drzewo? Jak drzewo z przeciwdrzewem, tak każda na świecie rzecz połączona jest z przeciwrzeczą a wszystko co widoczne jest powiązane z czymś co niewidoczne. Między widoczną i niewidoczną częścią drzewa trwa nieustanny przepływ soków od korzenia ku liściom. Żółknąc i opadając, liście opuszczają wyżyny konarów i wracają tam, skąd pochodzi ich substancja - w stronę korzenia. Stają się ciemne i wilgotnie jak on, mieszają się z ziemią i z wodą i kiedy są już niewidoczne, zostają wciągnięte do jego wnętrza. Bez względu na życiodajny przepływ oddzielenie drzewa od przeciwdrzewa jest technicznie możliwe. Budowniczowie z powodzeniem ścinali drzewa. Choć należy tutaj zaznaczyć, że podczas tego zabiegu życie ulatuje z obu części. Podobnie dzieje się z każdą inną rzeczą: po oddzieleniu widocznej części od części niewidocznej wszystko więdnie i usycha. Nie wszystko, twierdzą niektórzy, i oni także coś wiedzą. Ale to, co przetrwało, zawsze okazywało się częścią dekoracji teatralnej albo snu.







fragm. książki Magdaleny Tulli - Sny i kamienie, Warszawa, 1999 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz